Rozdział 6



         Tak jak obiecał Scotter wyruszyliśmy do NY wcześnie rano. Obudził mnie Kenny, a ja niechętnie wstałem w pół przytomny i ubrałem pierwsze lepsze dżinsy oraz koszulkę. Nie zwracałem uwagi na to co dzieje się dookoła mnie. Nie pamiętam jak doszedłem do busa, ale wiem że pierwsze co w nim zrobiłem to opadłem na kanapę i zasnąłem.
         Obudziły mnie dopiero tak porządnie promienie słoneczne, przedzierające się przez rolety busu.
         - No w końcu. – mruknął Ryder, który pełnił funkcję asystenta Scottera.
         - No co? – ziewnąłem głośno i podniosłem się.
         - Zostało nam piętnaście minut a ty wyglądasz jak…
         - Jak co? – spojrzałem na niego podejrzliwie.
         - Jak.. nie powiem co. – uśmiechnął się głupio, a ja wywróciłem teatralnie oczami. – Idź si ogarnąć, bo zaczniesz ludzi straszyć.
         Westchnąłem głośno i udałem się do łazienki. Spojrzałem w lustro. Nie było tak źle. Miłem tylko mocno potargane włosy, każdy włos sterczał  w inną stronę. Koszulka była rozciągnięta, a na ramieniu była duża, mokra plama. Nawet nie chcę wiedzieć skąd ona się tam wzięła. Przyjrzałem się z bliska swojemu odbiciu i zauważyłem duże worki pod oczami.
         - 10 minut! – krzyknął Ryder.
         - Spadaj! – odpowiedziałem mu, po czym doprowadziłem włosy do ładu i zmieniłem koszulkę.
         W końcu zatrzymaliśmy się przed Madison Square Garden, które było ogromne. Podekscytowany zapomniałem o zmęczeniu i o wszystkich innych rzeczach. Liczyła się tylko świadomość, że w końcu będę mógł stanąć na tej samej scenie gdzie wiele innych, bardzo znanych i genialnych gwiazd np. Michael Jackson. Jak dziecko zacząłem skakać z radości i krzyczeć cały czas z bananem na twarzy. Wskoczyłem na ramiona Martina.
         - YEEEAAAHH! WYSTĄPIE TU! JAAA ! – krzyczałem nie mogąc się pohamować, z radością.
         - Bieber dzieciaku uspokój się. – powiedział Ryder.
         Normalnie bym się z nim kłócił o słowo „dzieciak” ale teraz za bardzo byłem szczęśliwy, aby zwracać uwagę na takie szczegóły. Zeskoczyłem z Kennego o podbiegłem do Scottera.
         - Idziemyidziemyidziemy?
         - No chwila. Czekamy aż bus z tancerzami i resztą ekipy przyjadą.
         - A nie możemy na nich poczekać w środku? – zasugerowałem.
         - Dobra idź i nie marudź już.
         - JEST!
         Nie czekając na innych wparowałem do środka i pobiegłem głównym korytarzem nie zwracając na okrzyki jakichś ludzi za moimi plecami. A kiedy dotarłem na miejsce, musiałem… MUSIAŁEM stanąć na tej scenie. Wziąłem głęboki oddech i wyobraziłem sobie tłumy ludzi skandujących moje imię oraz śpiewający moje piosenki. To uczucie, ta satysfakcja sprawiała iż nie mogłem przestać się uśmiechać.
         Na scenę wbiegli tancerze, którzy również wzdychali, podziwiając Madison Square Garden. Scotter jednak szybko przywołał nas na ziemię i zaczęliśmy próby. Na początku chłopaki mieli jakiś problem z nagłośnieniem, ale na szczęście trwało to „tylko godzinkę”. Potem ja musiałem prześpiewać wszystkie piosenki po kilka razy. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że po tylu próbach, koncertach powinny mi się one znudzić. Może i tak było, ale tylko na próbach, ponieważ podczas koncertu tworzyła się ta niesamowita atmosfera. Wtedy wszystko czułem dwa razy mocniej.
         Minęło kilka godzin, zanim mogliśmy mieć przerwę. Odetchnąłem z ulgą i dopadłem litrową butelkę wody mineralnej wypijając ją duszkiem. Tuż za moimi plecami usłyszałem głośny śmiech Savannah.
         Puściłem butelkę i odwróciłem się, szybko łapiąc dziewczynę za biodra, po czym przerzuciłem ją sobie przez ramię.
         - Ładnie to się tak śmiać ze zmęczonego człowieka?
         - Justiin! Co ty wyprawiasz głupku? – zapiszczała machając nogami.
         - Ciii uspokój się bo mnie zabijesz. – powiedziałem, śmiejąc się pod nosem i ze zdziwieniem odkryłem, że ten śmiech przychodził mi naturalnie a nie jak wtedy kiedy ktoś próbował żartować zaraz po moim rozstaniu z Ever.
         Przez chwilę zmarkotniałem, ale głos Savannah przywrócił mnie do żywych.
         - Idziemy zwiedzać Nowy Jork! – rzuciłem wesoło.
         - No okej, tylko postaw mnie na ziemi.
         - Pod warunkiem, że obiecasz nie śmiać się ze mnie…
         - Obiecuję!
         Delikatnie zsunąłem ją na ziemię, po czym razem w towarzystwie Kennego wyruszyliśmy w Nowy Jork. Najpierw poszliśmy do McDonalda, potem na lody do Central Parku. Usiedliśmy jak najdalej się dało od społeczeństwa, aby nie rzucać się w oczy, chociaż i tak parę dzieciaków podbiegło do mnie po autografy, ale widząc ich radość wypisaną na twarzach, nie podpisywałem tego bo musiałem, lecz bo chciałem.
         Nagle, tak niespodziewanie wspomnienie z przeszłości wdarło się do mojej głowy nieproszone.
         Wszedłem do jej pokoju, ale nigdzie nie zobaczyłem Ever. Tak bardzo chciałem się do niej przytulić. Potrzebowałem jej ciepła i troski. W końcu zauważyłem jak wychodzi z łazienki. Szybko, zanim się obejrzała wtuliłem się w nią. Zacząłem płakać jak małe dziecko, chociaż wcale nie byłem z tego dumny.
         - Justin! O Boże! – pisnęła, przyciągając mnie mocniej do siebie.
         Wtuliłem twarz w jej szyję, aby znowu móc poczuć zapach wanilii, który zawsze mnie uspokajał. Teraz również. Sama obecność dziewczyny działała jak balsam – kojąco. Mógłbym tak trwać przez całą wieczność i nigdy by mi się to nie znudziło.
         Odsunęła lekko moją twarz i wytarła mi policzki. Zadrżałem pod wpływem jej ciepłego dotyku. Byłem takim szczęściarzem że ją miałem. Nie sądziłem, abyśmy mogli się kiedyś rozdzielić. Byłem tylko ona i ja, na zawsze.
         - Dowiedziałem się,  że moja przyrodnia siostra jest gwałcona przez ojczyma. Rozumiesz? – powiedziałem wściekły, ale sama świadomość co ten skurwiel może robić w tej chwili napawała mnie bólem i złością. – Muszę tam pojechać. Jeszcze dzisiaj. – powiedziałem z determinacją. Nie mogłem pozwolić aby April cierpiała tak długo.
         - Justin… mogę jechać z tobą? – spytała chwytając mnie za rękę.
         Spojrzałem na nią z troską i splotłem nasze palce, po czym uniosłem je. Pocałowałem wierzch dłoni Ever, zaczynając kciukiem wyznaczać okręgi na niej. Nie chciałem aby dziewczyna doświadczała takich widoków. Może na zewnątrz udawała twardą, niewzruszoną ale ja wiedziałem, że wewnątrz jest krucha i delikatna jak porcelana.
         Powróciłem do rzeczywistości. Z trudem musiałem się do tego zmusić. Poczułem jak łzy spływają po moich policzkach. Chciałem płakać, ale nie mogłem. To przecież takie babskie.
         Spojrzałem na lody, które trzymałem w ręce. Waniliowe.
         - Justin?
         Tylko ona wymawiała moje imię w taki sposób, dzięki któremu robiło mi się ciepło oraz czułem jakbym pływał.
         - Hej! Wszystko w porządku?
         Wszystko w porządku…
         - Justin! – krzyknęła Savannah trącając mnie ramieniem.
         Zamrugałem oczami i w końcu spojrzałem na nią przez łzy, które nadal nie chciały zniknąć z oczu, mimo moich usilnych prób.
         - Słucham? – starałem się aby mój głos zabrzmiał normalnie, niestety dało się słyszeć lekkie drgania w nim.
         - Co się stało? – spytała dotykając lekko mojej ręki.
         Naprawdę starałem się poczuć mrowienie w palcach. Naprawdę. Próbowałem wymusić jakiekolwiek uczucia do Savannah, ale nie potrafiłem. To Ever była moją jedyną, moją połówką serca i nie mogłem poczuć tego samego do innej osoby. Nigdy.
         Nie czułem nic. Po prostu pustka.
         - Ever. – wyszeptałem i wytarłem oczy, wpatrując się w przestrzeń.
         - To ta dziewczyna o której mówiłeś w wywiadzie? – skinąłem głową, zaciskając mocno zęby. – Chcesz o niej pogadać?
         - Nie. – uciąłem krótko.
         - Może jednak? Czasami lepiej się wygadać, niż dusić wszystko w sobie. – powiedziała, a ja parsknąłem udawanym śmiechem.
         Zdawało mi się jakbym był w jakimś filmie, a teraz przychodzi ta chwila kiedy bohater zwierza się ze swojego problemu, opowiada o uczuciach, potem następuje zwrot akcji i małe zamieszanie, po czym on zauważa w tym tłumie. Oboje uświadamiają sobie ile dla siebie znaczą, zaraz następuje pocałunek i happy end.
         - Nie. Chodźmy na próbę, za dwa dni występ.

6 komentarzy:

  1. On ją kocha.
    Nic więcej nie powiem.
    On ją kocha.
    On ją kocha?
    On ją kocha!!!!!!!!
    Ah... rozmarzyłam się trochę, bo zastanawiam się, w jaki sposób się spotkają.
    Czekam na NN. Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach on serio ją kocha... Oby ona tak samo mocno go kochała! Bosko jak zwykle. Dodaj nn!

    OdpowiedzUsuń
  3. New York już sprawia, że uwielbiam to opowiadanie. :D No i zakochany Justin... to takie urocze. Będę wpadać.
    + http://ohwilliamsburg.blogspot.com - prolog. Zapraszam. (;

    OdpowiedzUsuń
  4. rozdział jak zwykle świetny:) czekam aż w końcu oni się spotkają czy coś takiego bo już czas i jestem niecierpliwa haha

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka:) Cudowne to jest. Wciąga mnie twój blog. Już nie mogę cię doczekać kolejnego rozdziału. Ach Zakochany Justin. Bosko.. Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga: http://opowiadania-klamatynka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. trochę smutne, ale piękne. jestem ciekawa, kiedy się spotkają. i czy w ogóle się spotkają. czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń