Rozdział 5



         Kolejne dni na studiach mijały w zastraszająco szybkim tempie. Stos książek na biurku w pokoju mnie przerażał, a karteczki przyklejone na ścianie z informacjami o kolejnych pracach domowych i kolokwiach mnie przytłaczały. Z Jamesem było podobnie tyle, że chodził na mniej wykładów niż ja i jego karteczki zajmowały małą powierzchnię ściany. Tego popołudnia wróciłam sama do domu, bez Jamesa, ponieważ on musiał zostać na jeden, bardzo ważny wykład. Nareszcie mogłam swobodnie zjeść obiad, zażyć leki, bez których chyba bym nie wytrzymała. To nie tak, że nie lubię przebywać z Jamesem, bo bardzo lubię. Ale… ale tęsknię za byciem samotniczką, tak jak kiedyś przed poznaniem… jego. A teraz? Wystarczy na mnie spojrzeć. Zmieniłam się i nie wiem, czy ta zmiana mi się podoba, nie wiem czy to jestem prawdziwa ja, którą chciałam zawsze być.
         Weszłam do kuchni i wyjęłam patelnie oraz jabłka, które zdążyłam kupić po drodze w sklepie spożywczym. Zaczęłam robić ciasto do racuchów. Robiłam je koło dwudziestu minut. Nasmażyłam ich tak dużo, że sama nie dałabym radę zjeść, dlatego część zostawiłam na stole a drugą część włożyłam do lodówki. Wyjęłam z kieszeni małą buteleczkę z tabletkami. Wzięłam hydroksyzynę aby się uspokoić. Po zażyciu poczułam się odrobinę lepiej.
         Zerknęłam na zegarek, który pokazywał 16.30. Przeklęłam pod nosem. Miałam jeszcze 5 minut, aby dobiec do uczelni i się nie spóźnić. Założyłam pośpiesznie buty i zamknęłam dom, po czym pobiegłam najszybciej jak się dało. Na moje szczęście profesor spóźnił się pięć minut. Usiadłam w jedynym wolnym miejscu obok blondynki. Ona zgromiła mnie wzrokiem, jakbym zabiła jej chomika.
         - Coś nie tak? – zmarszczyłam czoło.
         - Usiadłaś na miejscu Jamesa. – warknęła.
         - Słucham? On nie chodzi na te zajęcia.
         - Dzisiaj miał zacząć, tak się umówiliśmy. – spojrzała na mnie ze złością.
         - Coś ci się musiało pomylić… - zaczęłam, ale wtedy zobaczyłam jak brunet wchodzi na salę. Blondynka wstała i ochoczo do niego pomachała.
         - James tutaj! – zapiszczała i uśmiechnęła się słodko tak, że aż mnie zemdliło.
         - Spoko. – mruknęłam pod nosem.
         Wstałam z miejsca, a chłopak stanął tuż przede mną.
         - Wybacz, że ci zajęłam miejsce. – powiedziałam, patrząc na niego ponuro.
         Chłopak już chciał coś powiedzieć, kiedy na salę wszedł wykładowca. Widząc naszą dwójkę zniesmaczony zmarszczył czoło.
         - A wy co tak stoicie? – rzucił do nas.
         - Brakuje jednego miejsca.- powiedział James, patrząc wyczekująco na mężczyznę, ale on nie przejął się tym, tylko nadal spoglądał na nas karcąco.
         - Nie fatyguj się. Ja wychodzę. – rzuciłam do bruneta i nie czekając na jego reakcję, wybiegłam z budynku.
         No proszę, dzięki tej blondynie mam półtorej godziny wolnego. Udałam się jak zwykle do Central Parku, gdzie odnalezienie miejsca w którym nie było ludzi, zajęło mi z dwadzieścia minut. Wszystkie ławki o tej porze były zajęte, dlatego też musiałam usiąść na trawie. Miałam szczęście, że na dworze panowała ładna pogoda. Słońce grzało tak mocno, że aż miałam ochotę ściągnąć koszulkę, położyć się na trawie i opalać. Znalazłam cień pod drzewem i tam się rozłożyłam. Wyjęłam z torby swój notatnik oraz ołówek.
         Stwórzcie coś swojego, coś oryginalnego. Temat waszej pracy brzmi: „Z innej perspektywy”. Macie czas na wykonanie rysunku, oczywiście kredkami - tydzień.
         Została mi jeszcze godzina, a ja nadal nie potrafiłam niczego wymyśleć. Profesor zawsze zadawał takie tematy, gdzie trzeba było naprawdę wysilić mózg, tak jakbym nie miała niczego innego na głowie. Spojrzałam na małą dziewczynkę z latawcem, biegającą po trawie. Kiedy się wywróciła, uśmiech sam zagościł na mej twarzy. Była urocza i taka niewinna. Westchnęłam cicho i spoglądnęłam w górę, chwilę wpatrując się w niebo poprzez gałęzie drzewa.
         Wtedy mnie olśniło.
         Zostawiłam torbę pod drzewem i razem ze szkicownikiem oraz piórnikiem zaczęłam się wspinać po gałęziach. W końcu usiadłam na najwyższej i spojrzałam w dół. Przymknęłam na chwilę oczy, wyobrażając sobie tą małą dziewczynkę wspinającą się po drzewie. Otworzyłam powieki i chwyciłam za ołówek. Zaczęłam najpierw szkicować, a potem dodawać jasne barwy. Co chwilę palcami rozmazywałam niektóre części. Głowa dziewczynki stanowiła centrum mojej pracy oraz jej wyciągnięta rączka sięgająca w górę. Skończyłam rysunek jeszcze przed zajęciami, na które musiałam go oddać. Zadowolona otarłam czoło i ostrożnie zeszłam z drzewa. Przerzuciłam torbę przez ramię, a do niej włożyłam rysunek oraz piórnik.
***
         - Bardzo ładne wykonanie, lecz rysunek jest zbyt dosłowny i trochę odbiega od tematu. – skrytykował profesor rysunek blondynki. – Carrie dam ci jeszcze jedną szansę i do wtorku zrobisz kolejny albo nie zaliczę ci tego, co wiąże się z nie dopuszczeniem do kolokwium.
         Spojrzałam na wielki ekran, gdzie było widać zdjęcie rysunku Carrie. Była na nim para oczu, lecz zamiast tęczówek czy źrenic znajdowało się kilka osób oraz jakiś mały kot. Rzeczywiście praca była bardzo dobra, lecz nie dotyczyła tematu.
         - Natomiast najlepszy rysunek jaki do tej pory widziałem wykonała panna Simon. – zamarłam.
         Nie mogłam w to uwierzyć. Powiedział moje nazwisko czy tylko mi się to wydawało? Nie, musiało mi się coś pomylić, lecz kiedy spojrzałam na profesor on wiercił mi wzrokiem dziurę w brzuchu. Czułam jak się czerwienię aż po cebulki włosów. Starałam się na niego nie patrzeć, więc błąkałam spojrzeniem po całej Sali.
         - Ździra. – usłyszałam za sobą.
         Odwróciłam się aby zobaczyć kto to powiedział i tym samym napotkałam złośliwe spojrzenie Carrie. Zmrużyłam oczy, nie bardzo wiedziałam co robić.
         - Zamknij się. – warknął na nią, siedzący obok blondynki James.
         - Bo co? Nie widzisz jak sobie przywłaszczyła naszego profesorka, a o tobie już nie wspomnę. – prychnęłam. – Założę się, że dostała się tylko przez to, że jej ojciec jest nadziany, tak samo jak matka. Diana prawda? No jasne, w końcu moja się z nią kiedyś przyjaźniła. Nic dziwnego, że jesteś do niej taka podobna. Niby zgrywasz takie niewiniątko, ale wszyscy tu wiedzą, jaka jesteś naprawdę. Czyż nie? Schizofreniczko.
         Tego było za wiele. Wstałam, ignorując nawoływanie profesora i wybiegłam z Sali po raz drugi tego dnia. W oczach miałam łzy, które mimo mojego otarcia ich znowu spływały po policzku. Chciało mi się krzyczeć jak nigdy w życiu. Cały czas tylko dusiłam w sobie to wszystko, co czułam zamiast tego z siebie wyrzucić i chyba to zabijało mnie powoli. Usiadłam na krawężniku chodnika, chowając głowę między kolanami a brzuchem. Włosy zasłoniłam rękami i płakałam. Nie bardzo obchodziło mnie co sobie inni teraz pomyślą.
         Jak?
         Jak ona dowiedziała się o mojej chorobie? Bałam się, co jeszcze może o mnie wiedzieć. Zabolało mnie to, co mówiła o moim ojcu i o Dianie. No właśnie. Od dawna nie myślałam o niej, właściwie zapomniałam o istnieniu kogoś takiego jak ona. Ale to nie miało większego znaczenia, dla mnie była nikim. Nie chciałam jej znać, nie chciałam mieć matki.
         Drżącą ręką wyjęłam z kieszeni buteleczkę z tabletkami. Połknęłam jedną na uspokojenie i nagle zamarłam. Zostawiłam jedną z nich na stole w domu, a przecież James tam był po mnie! Cholera.
         Biegiem wróciłam do domu i wbiegłam do kuchni. Buteleczka leżała na stole potrącona. Było wiadomo, że ktoś miał ją w rękach, ponieważ wcześniej stała sobie na uboczu, a teraz?
         Weszłam do pokoju Jamesa, chociaż wiedziałam, że nie powinnam była tego robić. Otworzyłam jego szafkę i zaczęłam szukać jakiegoś ostrego narzędzia. Musiał coś mieć, po prostu musiał, przecież był facetem.
         W końcu znalazłam scyzoryk. Chwyciłam go, po czym pobiegłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem, patrząc w nie i widziałam jedynie wrak człowieka. Ta tabletka w ogóle nie pomagała, moje nerwy były ponad to. Pociągnęłam jedną kreskę na nadgarstku i odczekałam chwilę aż krew zacznie skapywać z niego kropelka, po kropelce. Czułam to co kiedyś – ulgę. Tak jakby cały ból wypływał razem z moją krwią. Zrobiłam drugą kreskę. Usiadłam na krawędzi progu prysznica i czekałam, aż wszystko to co ma wypłynąć wypłynie, po czym założyłam kilka rzemyków na nadgarstek, aby przysłonić rany. Wytarłam szmatką krew na kafelkach łazienki i wróciłam do pokoju Jamesa. Odłożyłam scyzoryk tam, gdzie wcześniej leżał.
         Nie poszłam na resztę zajęć tylko siedziałam zamknięta w czterech ścianach. Jamesa nie było, co po części mogłam zrozumieć. Wystraszył się, że przez cały ten czas mieszkał z wariatką i o tym nie wiedział, więc teraz zapewne planuje gdzie by się przeprowadzić. Może powinnam mu to ułatwić i zrezygnować ze studiów? Nie. Zawiodłabym ojca i zniszczyłabym swoje marzenia, ale z drugiej strony nie powinnam być egoistką.
         Co więc mam zrobić?

Hej ludzie, jesteście tutaj ? :)

5 komentarzy:

  1. Znowu to zrobiła? Dlaczego nikt jej nie powstrzymał? Ugh... straszne, a ta tępa blondyna... głupia ździra... przez nią Ever znowu to zrobiła. Biedna dziewczyna... Chciałabym, żeby wszystko jej się ułożyło, mam nadzieję, że w końcu tak się stanie :) Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. jesteśmy, jesteśmy...
    znowu się pocięła... mam nadzieje, że ona i Justin spotkają się w niedalekiej przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój Boże, takie zaległości! Wstyd!
    Wciągnęłaś mnie zupełnie podczas tych kilku rozdziałów, które musiałam niezwłocznie nadrobić. Co ona się ma z tą Carrie... Ta tępa blondynka nie wie co to konstruktywna krytyka i musi swoją złość przelewać na innych? Bardzo dorośle...

    www.jedna-chwila-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. ughh, carrie to szmata. i nie wierze, że james się wyprowadzi, on taki nie jest :) ale czekam na jakieś spotkanie z justinem

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem! Kiedy wreszcie będzie akcja z Justinem i Ever? Ja normalnie umieram! Czekam niecierliwie na nn dodaj prosze szybko!

    OdpowiedzUsuń