Rozdział 4



         Rano przetarłem ze zmęczenia oczy, kiedy Kenny przyszedł mnie obudzić. Nie miałem ochoty wstawać z łóżka, najchętniej bym się w nim zakopał po szyję i przez parę miesięcy nie wychodził. Mężczyzna był jednak nie ugięty na moje pojękiwania, czy błagania. Warczałem na niego przez cały czas, po czym wypchnąłem za drzwi, abym mógł się ubrać.
         - Masz piętnaście minut ! – zawołał Scotter z dolnej części domu.
         - No chyba cię pojeb… - zacząłem, ale przypomniałem sobie o obecności April w tym domu.
         - Zbieraj się! – krzyknął jeszcze, a po chwili dało się słyszeć trzask drzwiami.
         Z przekleństwami mruczącymi pod nosem narzuciłem na siebie białą koszulkę oraz włożyłem luźne dżinsy. Stanąłem przed lustrem i przeczesałem palcami włosy, po  czym zbiegłem na dół do kuchni, gdzie moja siostra wesoło gawędziła z Kennym, przy tym robiąc śniadanie.
         - Cześć. – przywitałem się po czym usiadłem przy stole, biorąc jedną kanapkę z całego stosu na talerzu.
         - Hej! – zawołała April odwracając się do mnie.
         - Mhm? – mruknąłem nadal przeżuwając chleb.
         - To nie jest dla ciebie. – zmrużyła oczy i podparła się rękoma o biodra.
         - Nie? A dla kogo? Sama przecież tego nie zjesz.
         - To dla Kenny’ego! – oburzona walnęła mnie ręką po głowie aż zmoczyłem kawałek włosów w maśle.
         - April! Moje włosy!
         Dziewczyna tylko wzruszyła lekko ramionami i przywołała na twarz nikły uśmieszek. Pokręciłem głową z cichym westchnieniem, po czym rozciągnąłem się i ziewnąłem szeroko. Na zewnątrz Scotter zatrąbił głośno tak, że pobudziłby nawet trupa.
         - Idę! – krzyknąłem najgłośniej jak się da.
         - Oszczędzaj głos! – zawołał mój manager.
         Wywróciłem teatralnie oczami, po czym chwyciłem w ręce kolejną kanapkę, więc nie obeszło się bez słowa „Justin!” wypowiedzianego przez moją kochaną siostrę. Założyłem jeszcze buty, po czym w towarzystwie ochroniarza wszedłem do auta.
         - No w końcu. – mruknął Scotter pod nosem, po czym odpalił auto i ruszyliśmy.
         Przez całą drogę mężczyzna nawijał coś, o jakiejś próbie, wielkim koncercie, lecz ja wpatrywałem się w szybę. Nagle drzewa stały się bardzo interesujące w przeciwieństwie do przynudzającej gadki Scottera. Owszem, szanowałem go bardzo i cieszyłem się z naszej współpracy, dzięki niemu zostałem gwiazdą, zna mnie teraz prawie każda nastolatka na świecie, ale teraz miałem takie dni, kiedy po prostu potrzebowałem świętego spokoju i ciszy w moim umyśle. Czasami chciałbym uciec od rzeczywistości, która mnie dosłownie przygniatała i sprawiała, że zapadam się w wielkim bagnie.
         - … Bieber słuchasz mnie w ogóle? – zdenerwowany mężczyzna uderzył pięścią w kierownicę. – Zależy ci ?!
         - Zależy. – burknąłem pod nosem.
         - Ah tak? Bardzo dziwnie to okazujesz, bo widzisz mała ilość gwiazd ma okazję wystąpić na Madison Sqare Garden, a ciebie to nie obchodzi, że masz szansę tam zaśpiewać. – warknął wściekły Braun.
         - Na Madison Sqare Garden ? – powtórzyłem i otrząsnąłem się z zawieszenia. – Mówisz poważnie ?!
         - Tak. Bieber mówię o tym już od kilkunastu minut, a teraz właśnie jedziemy na próbę. Do NY wybieramy się jutro rano.
         Potem już go nie słuchałem. Ja. Ja, Justin Bieber wystąpię w Nowym Jorku na najsłynniejszej scenie wszechczasów – Madison Sqare Garden. Nie mogłem w to uwierzyć. Uśmiech nie schodził mi z ust przez resztę drogi. Poczułem się taki ważny, taki…. Taki dumny.
         - Bieber skończ się szczerzyć jak głupi do sera i wyłaź z auta, bo tylko ty zostałeś. – rzucił w moją stronę manager.
         Nie miałem ochoty mu odpyskować, za bardzo cieszyłem się na ten koncert, aby móc dać sobie zepsuć humor. Wkroczyliśmy na halę, a ja poszedłem do kranu z wodą, aby się napić, po czym wszedłem do pomieszczenia, gdzie mieliśmy ćwiczyć.
         - Cześć ludzie! – zawołałem i pomachałem dość sporej grupie, która w czasie gdy mnie nie było, rozciągała się.
         Odpowiedzieli mi chóralnym „cześć” a niektóre dziewczyny nawet zaczęły piszczeć. Posłałem im nikły uśmieszek, po czym zwróciłem się do mojego choreografa Grega. Przez parę dobrych godzin wyciskaliśmy z siebie siódme poty, aby w NY nie robić sobie wstydu przed tamtejszymi pracownikami. Wyszło nam całkiem nieźle. Wszyscy już w porze obiadowej się rozeszli, a ja jeszcze musiałem zostać i ćwiczyć mój duet z szatynką, na którą mówiono Savannah.
         - Justin, może lepiej chodźmy chwilę odpocząć i pójść na jakiś obiad, bo się wykończysz. – powiedziała, dotykając przy tym lekko mojego ramienia. Zmierzyłem ją od góry do dołu, zauważając jak skąpo jest ubrana. Uśmiechnąłem się chytro i przy tym dostałem mocno w głowę.
         - Ała, bolało! – pisnąłem, udając cierpienie, gładząc sobie włosy.
         - Ojojoj, biedny Justinek. – udała współczucie i dotknęła mojej głowy, przypadkowo również palce przez które zrobiło mi się ciepło na całym ciele, lecz nie okazałem tego. – Może jednak pójdziemy co? – wplotła ręce w moje włosy i zaczęła je głaskać, przy tym patrząc mi głęboko w oczy.
         Podałem jej rękę, a ona ją chwyciła, po czym uśmiechnąłem się szeroko. Razem wyszliśmy na zewnątrz, oczywiście w towarzystwie Kennego. Udaliśmy się do restauracji po drugiej stronie ulicy, gdzie na moje nieszczęście dopadli nas paparazzi, czyhający na jakąś sensację.
         - Jesteście parą? Od kiedy? Gdzie się poznaliście? Jak długo jesteście razem? Justin przecież niedawno mówiłeś, że twoje serce jest zajęte, czyżby ta dziewczyna je zajęła? – było o wiele więcej tych pytań, ale nie słuchałem ich.
         - Spadajcie. – byłem wkurzony, że oni wszyscy muszą wpieprzać się w moje życie i tam gdzie nie trzeba, wkurzony ponieważ teraz będą napastować również Savannah, która nie jest niczemu winna.
         - Przepraszam. – powiedziałem, kiedy już siedzieliśmy w restauracji jedząc obiad, ale dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i machnęła lekceważąco ręką.
         - To nic. Ja się tym nie przejmuję. – rzuciła luźno jedząc zachłannie.
         Przypatrzyłem się jej z bliska. Miała delikatną, rumianą twarzyczkę oraz jasno kasztanowe włosy, z których kilka kosmyków opadało jej na czoło. Drobne ciało Savannah wcale nie wskazywało na tą ilość jedzenia, którą dziewczyna właśnie pochłaniała. Lekki uśmiech zagościł na moich ustach i nie mógł zejść, ponieważ nareszcie poznałem kogoś, przy kim mam nadzieję, zapomnę o Ever.
         Ever, moja kochana.
         Zacisnąłem mocno pięści starając się, aby napływające do głowy wspomnienia szybko odleciały. Spojrzenie Savannah sprawiło, że tak właśnie się stało. Podziękowałem jej w duchu i spojrzałem na swoje piąstki. Rozluźniłem je, wywracając żartobliwie oczami.
         - Smacznego żarłoku. – rzuciłem.
         - Dzięki. – powiedziała Savannah wystawiając mi język.
         - Jutro wyjeżdżamy wcześnie rano do NY. – oznajmiłem, a dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
         - Jeszcze nigdy tam nie byłam, chociaż tak bardzo chciałam. – powiedziała cicho, odkładając jedzenie na talerz.
         - Cóż… - zacząłem. – Teraz będziesz miała okazję. Ja byłem tam tylko raz, z chęcią zwiedzę NY jeszcze raz. Tym razem z tobą.
         Savannah dotknęła delikatnie mojej dłoni, po której przeszły mi lekkie dreszcze. Nie strąciłem jej ręki, ale kciukiem zacząłem wyznaczać okręgi na jej wierzchu. Czułem jak zadrżała pod wpływem mojego dotyku i w głębi ducha poczułem ogromną satysfakcję.
         - Ja już jestem najedzona. – powiedziała szatynka. – Idziemy ćwiczyć?
         - Z przyjemnością.
         Wstaliśmy. Ja zapłaciłem rachunek, po czym chwyciłem dziewczynę za rękę i splotłem nasze palce. Spoglądnąłem na nią, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
         - Gotowa?
         - Tak. – skinęła lekko głową, biorąc przy tym głęboki oddech.
         - Na trzy. Raz… dwa… trzy! – kiedy wypowiedziałem ostatnie słowo, wybiegliśmy razem z restauracji pędząc ze śmiechem w kierunku hali, gdzie mieliśmy ćwiczyć nasz duet.
         W tej chwili nie liczyło się nic oprócz tego, że nareszcie poczułem iż mógłbym normalnie żyć – bez przyszłości. To uczucie lekkości było takie wspaniałe, a czułem się tak tylko przy Savannah. 

 Od autorki: Był koś z was na koncercie Biebera? Bo ja nie, pół nocy przepłakałam i nadal nie mogę się z tym pogodzić że mnie tam nie było. Nawet jeśli przyjedzie jeszcze raz do Polski, to gdzieś daleko ode mnie i znowu nie będę mogła,ughhh to takie dołujące :(

4 komentarze:

  1. Ale oni nie mają o sobie zapominać !! Oni mają się spotkać ! Kiedy się spotkają ?!! Mam nadzieję , że nie długo !

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli Justin jedzie no NY? A czy tam przypadkiem nie ma teraz Ever? No właśnie chyba jest! Wyczuwam spotkanie... I oni broń Boże nie mają o sobie zapominac, przecież się kochają, no nie? Czekam niecierpliwie na NN...

    PS: Ja też nie byłam na koncercie, wypłakałam rzekę łez i czuję się okropnie, wiem co czujesz, nie jesteś sama! Na następny koncert pojedziemy razem, jak nie będziesz miała czym, to po ciebie wpadnę, nie wiem gdzie mieszkasz, pewnie nie będzie mi po drodze, ale to nic! Nie łam się... Kiedyś go zobaczymy!!!
    A teraz pisz szybko nowe rozdziały, bo chociaż w taki sposób możemy byc blisko Justina... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie, że justin tak jakby znalazł sobie kogoś. i że ever też. ale jedzie do nowego jorku i znowu się zacznie. ach, kocham to opowiadanie :D dawaj następny <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że spotkają się ze mną. Czekam na następny.
    + http://ohwilliamsburg.blogspot.com - dopiero zaczynam, ale mimo wszystko zapraszam. :)

    OdpowiedzUsuń