cz. II Rozdział 2



       MUZYKA
      Przez cały dzień dziwnie się czułam tak, jakby każda osoba patrzyła na mnie z pretensją w oczach, ale nie chciała powiedzieć o co jej chodzi. Idąc przez szkolne korytarze, czułam na sobie wrogie spojrzenia, lecz nie miałam dość odwagi, aby spotkać się z tymi ludźmi „twarzą w twarz”. Jedyną rzeczą, która nie pozwalała mi kompletnie zwariować była myśl o Justinie.
        W głowie miałam jego obraz, kiedy się uśmiechał a na policzkach pojawiały się słodkie dołeczki. Wspomnienie o naszym pierwszym pocałunku sprawiało, że cała drżałam i uśmiechałam się szeroko nie zważając na to, kogo mijam. Byliśmy wtedy tacy zestresowani, każde z nas z innego powodu, ale wystarczył jeden przypadek, który odmienił nasze życie.
      W mojej kieszeni zawibrował telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Justin. Wybiegłam szybko z budynku szkoły i odebrałam połączenie.
         - Cześć. – powiedział. Jego głos wskazywał na to, że jest bardzo zmęczony i jednocześnie ucieszony. – Tęskniłem za tobą.
         - Ja za tobą też. – odpowiedziałam uśmiechając się szeroko i odetchnęłam z ulgą. – Jak z … twoją siostrą? – zawahałam się.
         - Dobrze. – westchnął, niemal widziałam jak się uśmiecha. – Już jesteśmy w drodze do domu. Będziemy dzisiaj wieczorem.
         - To świetnie! – ucieszyłam się. – A my kiedy się zobaczymy?
         - Zadzwonię do Ciebie. – obiecał. – Kocham…
         - … cię. – dokończyłam i w słuchawce rozbrzmiał perlisty śmiech Jusa.
         - Tak, tak. To pa.
      Pożegnałam się z brunetem i rozłączyłam. Usiadłam na murku, przy wejściu do szkoły i oddychałam głęboko. Serce biło mi jak szalone, po rozmowie z moim chłopakiem.
         - A ty moja panno nie wybierasz się może czasem na lekcje? – usłyszałam za sobą głos dyrektora.

         - Idę. – powiedziałam, po czym wyminęłam mężczyznę i pobiegłam prosto na lekcję matematyki.
         Ze szkoły wyszłam dopiero koło 16. Jak zwykle wracałam pieszo i wcale nie rozpaczałam z tego powodu. Lubiłam chodzić, ale dzisiaj droga do domu dłużyła mi się jak nigdy.
         Cała na ciele drżałam. Ludzie mnie obserwowali, ale dlaczego? Nie znali mnie przecież. A może byłam brudna? Splotłam palce i co chwila odwracałam się do tyłu przyłapując jakiegoś mężczyznę patrzącego na mnie.
         - Przestańcie! – ryknęłam nieświadoma tego co robię i rzuciłam się do przodu.
         Zaczęłam przepychać się przez ludzi, nie zważając na ich groźne warczenie oraz pełne oburzenia okrzyki. Chciałam dostać się do domu jak najszybciej i zamknąć w czterech ścianach. Tam przynajmniej nie będzie nikt się na mnie gapił.
        Serce biło mi jak szalone, kiedy za rogiem ulicy ujrzałam charakterystyczny biały dom. Przyspieszyłam i już po minucie dotarłam do celu. Drzwi były otwarte, więc weszłam do środka i rzuciłam plecak w kąt. Pobiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. Skuliłam się w kłębek pod drzwiami.
       Nareszcie byłam bezpieczna. Nikt się na mnie nie patrzył, nie miał pretensji o coś czego nie zrobiłam, bądź to uczyniłam. Zero krzywych spojrzeń i wyzwisk. Odetchnęłam z ulgą i wstałam.
        - Kochanie wszystko w porządku? – to był mój ojciec stojący za drzwiami. Z całej siły starałam się aby mój głos brzmiał normalnie, ale cały czas mi drżał.
         - T-tak. – odpowiedziałam.
        - Na pewno? Może porozmawiamy? Albo zrobić Ci twoje ulubione kakao? – tata naprawdę się starał, ale ja nie potrzebowałam jego pomocy.
         - Nie trzeba. Chcę zostać sama. – wydusiłam z siebie.
      - No dobrze. Skoro tak wolisz… - usłyszałam w jego głosie niepewność i wahanie, ale po chwili schody zaskrzypiały pod taty ciężarem.
      Odsłoniłam okna i wpuściłam promienie słońca do pokoju, po czym usiadłam na parapecie ze szkicownikiem oraz ołówkiem. Niemal natychmiast dopadła mnie wena i już wiedziałam co rysować.
         Delikatnie szkicowałam ołówkiem dwie splecione dłonie. Jedna z nich należała do mojego ojca a druga do mojej matki. Oczy miałam zamglone. Raz po raz ocierałam policzki od łez, by nie skapywały na rysunek. Kiedy rysowałam ich palce przycisnęłam mocniej ołówek, aż rysik się złamał. Rzuciłam ołówek w kąt i wzięłam następny.
         Kreśliłam kilka linii, aby uzyskać odpowiedni kształt dłoni. Pociągnęłam nosem i oderwałam się na chwilę od szkicu. Spojrzałam przez okno, wpatrując się w zieleń drzew i krzaków oraz w dom sąsiadów, których nigdy nie miałam okazji poznać.
   Wzięłam głęboki oddech i wróciłam do rysowania. Moja ręka sama cieniowała ręce rodziców, ponieważ ja myślami byłam daleko stąd.
       Co by było, gdyby Diana nigdy się nie zmieniła? Nie rozstała z moim ojcem? Jakie by było nasze życie?
         Wszyscy byliby szczęśliwi, ale musiałaś się zjawić ty.
         Odezwał się ten sam głos co w szkole. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zobaczyłam. Do mojego nosa znowu dotarł zapach zgnilizny.
     Tak, ty. Urodziłaś się i twoi rodzice przestali się dogadywać. Matka zaczęła cię stroić w różne ubranka, mimo że ich nie cierpiałaś i tak zdobyła nową „pasję”, czyli została słynną projektantką. Zaczęła się spotykać potajemnie z twoim ojczymem i tak …
      - PRZESTAŃ! – krzyknęłam i złamałam ołówek na pół. Po moich policzkach spływały strumienie łez.
       To naprawdę przeze mnie rodzice się rozstali… Gdybym, gdybym się nie urodziła, Kevin na pewno by jeszcze żył a rodzice byliby razem i szczęśliwi…
     Przeszłam tyle tragedii, a dopiero teraz dotarło do mnie dlaczego. Wszystkim żyłoby się lepiej, gdyby nie ja.
         Tak. Chyba nie muszę Ci mówić co powinnaś zrobić?
         Odłożyłam na bok szkicownik i wstałam z parapetu. Wyszłam na korytarz i stanęłam nasłuchując, czy tata nadal był w domu, ale wewnątrz panowała głucha cisza. To był znak, że byłam sama.
         Poszłam do łazienki i stanęłam przed lustrem. Zobaczyłam karykaturę normalnej dziewczyny. Wyglądała na zmęczoną życiem oraz pozbawioną jego sensu. Wyglądała na wrak człowieka. Rozczochrane włosy, czerwone policzki od łez i zakrwawione oczy mogłyby przerazić nawet zombie.
         Chwyciłam za żyletkę i nakreśliłam jedną linię na nadgarstku. Zaczęła spływać z niej krew i skapywała na białe kafelki. Potem nakreśliłam drugą, trzecią, czwartą… Czułam jak odchodzi ze mnie życie.

Od autorki: Kochani, wiem że trochę spóźnione, ale wesołych świąt! Nie lubię komuś wysyłać jakiś wierszyków z neta, bo to jest sztuczne, więc życze wam z całego serca duużo miłości, weny do rozdziałów, dobrych stopni w szkole i spełnienia marzeń !

5 komentarzy:

  1. piękny <3 jeju, co się z nią dzieje... jakaś choroba psychiczna czy co, że słyszy te głosy? :/ boje sie. i ona nie może umrzeć, justin musi ją uratować. czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. matko kochana... nie rób jaj, ona nie może umrzeć, wystarczy, że ja swoją bohaterkę uśmierciłam, nie rób tego... ja już chyna mam dość dramatów, chociaż popłakać sobie lubię, a przy tym rozdziale o mały włos do tego nie doszło... czekam na następny rozdział i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. matko jedyna to jest coś niesamowitego. ostatnio przeczytałam twój blog od początku aby sobie przypomnieć i nie pamiętam czy skomentowałam.. taka ja. no ale ten rozdział jest boski - te głosy.. lubię drastyczne historie ale mam nadzieję, że Justin ją uratuje - ona musi żyć! czekam z niecierpliwością na nowy i jak możesz informuj mnie na www.hate-love-peace.blogspot.com w zakładce "spam"

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział nie mogę się doczekać co wydarzy się później. Czekam na nn;)

    OdpowiedzUsuń
  5. cześć, kocham cię <3

    Mi się wydaje, że ona będzie chora. Nie wiem, coś z psychiką. No bo samo jej zachowanie, to że słyszy te głosy, które namawiają ją do złego. No i końcówka, przerażająca końcówka. Na razie możemy się domyślać, co jej jest, lub co nie. Mam nadzieję że szybko zobaczymy nowy. :>

    Wesołych świąt <3

    OdpowiedzUsuń