- Ale dlaczego?! – warknęłam na dziewczynę, którą Justin nazwał Sharon.
- Musisz zostać dłużej w szpitalu, ponieważ wyniki z twoich badań wykazały, że z każdym dniem ci się pogarsza.
Westchnęłam i zrezygnowana przymknęłam oczy. Byłam jednocześnie wściekła jak i zadowolona, ponieważ mogę się jeszcze spotkać z Johnem no i Justin… on przecież tu pracuje. Widywałabym go częściej…. Chociaż on pewnie ma jeszcze innych pacjentów, więc to nie jest takie pewne czy by mnie odwiedzał chociażby.
- Ever. – to tata który właśnie wszedł do Sali. Zmarszczył czoło widząc Sharon. – Czy coś się stało?
- Tak. – dziewczyna westchnęła. – Ever musi zostać na dłużej w szpitalu, ponieważ wyniki badań wykazały pogorszenie stanu zdrowia. Przypuszczamy, że to może być choroba wirusowa nerwu równowagi, ale to jeszcze nie jest pewne.
- A kiedy dowiemy się czy to pewne?
- Jak zrobimy pomiar ciśnienia krwi oraz badanie uszu, które odbędzie się jutro po południu. A teraz Ever musi odpoczywać.
Mój tata podrapał się po włosach i zacisnął usta w wąską linię. Zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany. Sharon skinęła głową na pożegnanie i wyszła. Jak to mój stan się pogorszył? Dlaczego?
- Córeczko… - tata szepnął siadając na łóżku i chwycił moją dłoń. – Tak mi przykro…
- Dam radę. – wysiliłam się na uśmiech.
- Muszę wyjechać. – oznajmił mi.
- Ale… ale jak to? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
- Mój klient pochodzi z Nowego Jorku i usłyszał o mnie, że jestem dobrym prawnikiem. To sam Will Smith. Zrozum, nie mogę odmówić… - zaczął się tłumaczyć.
Dobrze wiem, że to jest dla taty bardzo ważne, ale na samą myśl że będę tu w szpitalu sama robi mi się słabo. Znowu świat mi zawirował przed oczami. Miałam ochotę zwymiotować, ale się powstrzymałam.
- Ever… Ever dobrze się czujesz? – spytał mój tata z troską w głosie.
- Tato.. – zdążyłam tylko tyle powiedzieć, ponieważ potem zwymiotowałam na podłogę.
Usłyszałam kroki oraz wołanie taty. Zaraz potem przybiegły pielęgniarki i zaczęły sprzątać moje wymiociny. Czyjeś ręce pomogły mi dowieść się do łazienki. Nie byłam w stanie utrzymać się na własnych nogach dlatego uklęknęłam na zimnych kafelkach wisząc nad miską. Ponownie zwymiotowałam. Czułam się już trochę lżej. Kiedy już wszystko wyrzuciłam z siebie chciałam się podnieść, ale nie dałam rady, ponieważ ktoś mocno mnie trzymał.
- Już… już.. tyle… - mamrotałam pod nosem chcąc się podźwignąć, ale nic z tego.
- Jeszcze chwilkę… - wszędzie poznałabym ten głos. – Klęcz nad tą miską, bo może jeszcze będziesz chciała wymiotować.
- Nie.. nie.. już tyle. – odetchnęłam głęboko. Już mi się nie kręciło w głowie, ale trochę mnie ona bolała.
- No dobrze. – chłopak dał za wygraną.
Puścił mnie i wziął miskę, po czym wylał to wszystko do ubikacji i spuścił moje rzygi. Zawstydziłam się. Głupio mi było wymiotować przy Justinie, ale on nie wydawał się być obrzydzony tym co robiłam, bo kiedy podszedł do mnie posłał mi ciepły uśmiech i pomógł wstać.
- Przepraszam… - szepnęłam.
- Ale za co? – Bieber nie krył zdziwienia.
- Za to, że musiałeś być przy mnie kiedy… kiedy wymiotowałam. – wymamrotałam i czułam jak się rumienię.
Justin parsknął śmiechem i dotknął mojego policzka. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Pewnie wyglądałam jak pomidor. Dlaczego? Dlaczego ja muszę się tak głupio rumienić?!
- Chodźmy. – powiedział tylko.
Pomógł mi wstać i podpierając się na Justinie doszłam do sali, gdzie czekał mój zdenerwowany ojciec. Kiedy tylko mnie zobaczył, wziął od Biebera i przytulił do siebie. Usłyszałam jak łkał cicho.
- Moja córeczka… - wybełkotał pod nosem, ale słyszałam go bardzo wyraźnie. – Tak bardzo cię przepraszam… nigdy więcej … Nie pojadę, zostanę z tobą.
- Tato… proszę jedź. Ja dam sobie radę. – powiedziałam klepiąc go lekko po plecach.
- Nie.. nie dasz. – zaprzeczył.
Oderwałam się od niego i westchnęłam. Nigdy nie umiałam zbyt dobrze go przekonywać, chociażby w dzieciństwie… Kiedy chciałam kupić sobie jakiś samochód-zabawkę, tata nie chciał mi go kupić.
- Proszę pana… - to był Justin. – Obiecuję, że podczas pana nieobecności zajmę się Ever. Ze mną będzie bezpieczna.
- No nie wiem młody człowieku. – ojciec spojrzał na niego nie ufnie. – Może porozmawiamy w cztery oczy? Na zewnątrz.
- Oczywiście. – zgodził się Justin.
- Ej a ja? Czemu nie możecie mówić przy mnie? – oburzyłam się.
- Bo to są męskie sprawy. – tata spojrzał znacząco na Justina i obaj wyszli.
Zrezygnowana opadłam na łóżko. Gapiłam się w sufit i liczyłam na nim rysy. Jedna.. druga…trzecia…czwarta…piąta… … dwudziesta trzecia.. .. sto dwa… sto trzy.. No gdzie oni są ?! Podniosłam się i sięgnęłam po książkę, leżącą na moim stoliku. To pewnie tata mi ją przyniósł. Pamiętnik. Uśmiechnęłam się pod nosem. Kochałam tą książkę.
W końcu drzwi się otworzyły a w nich stanęli Justin i mój tata. Miny mieli poważne, więc nie mogłam niczego z nich odczytać.
- Posłuchaj… - zaczął mój ojciec. – Szpital jest bardzo mały, a dużo chorych poważnie osób. Brakuje wolnych miejsc, dlatego wspólnie z tym młodym człowiekiem oraz dyrektorem szpitala ustaliliśmy, że jak… lekarze potwierdzą twoją chorobę przeniesiemy cię do domu Justina.
Wytrzeszczyłam oczy. Ja przez jakiś czas będę miała mieszkać w domu Biebera? To żart? I do tego mój ojciec się na to zgodził! To był zdecydowanie większy szok.
- Oczywiście gdybym ja mógł zostać w mieście to nie ma mowy, żebyś zamieszkała u
Bieberów ale że muszę wyjechać… to nie mam innego wyjścia. – westchnął.
- Ale Diana nie wie gdzie mieszka Justin? – spytałam.
- Nie. – odpowiedział zniesmaczony ojciec. Odetchnęłam z ulgą.
- Ale ja nie chcę się ci narzucać Justin… - skierowałam się do bruneta. – Przecież mogłabym w domu taty zamieszkać. Nie chcę żebyś…
- Ever przestań. – chłopak wywrócił oczami. – Nie martw się o mnie.
- No dobrze. – bąknęłam pod nosem. – Tato a ty kiedy wyjeżdżasz?
- Dziś wieczorem. – powiedział ze smutkiem w oczach. – Zostawiam ci moje zapasowe klucze, żebyś wzięła swoje rzeczy do Justina.
Kiwnęłam głową a tata położył kluczyki na szafce . Justin wyszedł, abym mogła się pożegnać z tatą. On podszedł do mnie i usiadł na łóżku, tak jak wcześniej. Spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach.
- Tato… uważaj na siebie. – szepnęłam przytulając się do niego.
- Ty również córcia.. i dzwoń do mnie codziennie. – po głosie poznałam, że z trudem powstrzymuje płacz.
- Przepraszam. – powiedziałam cicho odsuwając się od taty. – Za to, że byłam przeciwko tobie, a Kevin… On… - nie mogłam, nie potrafiłam dokończyć tego zdania.
- Już dobrze. – tata posłał mi ciepły uśmiech i klepnął w ramię. – Uważaj na siebie oraz na tego chłopca. Zdaje się że on…
- TATO!
- No cóż. – uśmiechnął się w ten sposób, który był bardzo podejrzliwy. Pocałował mnie w czoło. – Będę tęsknił.
- Ja też. – odpowiedziałam.
- Do zobaczenia… - po tych słowach wyszedł jeszcze raz spoglądając na mnie wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz