Po obiedzie tak jak powiedział
Justin przyszła do mnie psycholog. Na nosie miała okulary w czarnej oprawce.
Blond włosy splotła w długi warkocz. Była bardzo wysoka i wyglądała naprawdę
ładnie.
- Dzień
dobry. Ty pewnie jesteś Ever Simon. – uśmiechnęła się na powitanie i wyciągnęła
przed siebie dłoń. Niepewnie ją uścisnęłam. – Ja nazywam się Katherin Munroe i
jestem szkolnym psychologiem.
Kiwnęłam
głową na znak, że rozumiem. W końcu Justin mnie uprzedził, więc nie widziałam
sensu aby powtarzała jeszcze raz to samo, no ale.
-
Pewnie wiesz dlaczego tu przyszłam. – usiadła na krześle obok.
- Bo
mam odrobić tą głupią karę. – burknęłam pod nosem.
- To
też. Ale przede wszystkim twoje wrogie nastawienie do ludzi zaniepokoiło dyrektora.
Wiem, że to przez śmierć twojego brata, ale….
- A co
pani może o tym wiedzieć?! – warknęłam i spiorunowałam ją.
- Cóż,
tak się składa że mogę. Nie jesteś jedyna która straciła kogoś bliskiego.
Miałam kiedyś siostrę którą straciłam w wypadku samochodowym. Ja prowadziłam i
ja przeżyłam. Do teraz nie mogę się uporać z tym. – kobieta przełknęła ślinę po
czym wzięła głęboki wdech i wydech po czym znowu spojrzała na mnie.
-
Rozumiem. – wymamrotałam.
- No
więc… po śmierci siostry zachowywałam się trochę inaczej niż ty. Zapadłam w
głęboką depresję. Zamknęłam się w czterech ścianach i nie wychodziłam nigdzie.
Zakopana w łóżku po szyję ze śladami po łzach na policzkach odgrodziłam się od
świata. Miałam wtedy 18 lat. Matka chciała mnie wysłać do psychiatryka i
rzeczywiście poszłam tam, ale skierowali mnie do psychologa. Dzięki niemu
powróciłam do świata żywych i zapragnęłam być psychologiem aby pomagać takim
jak ja. – zakończyła swój monolog.
Sama
nie wiedziałam co o tym myśleć. To był jej problem, że zapadła w depresję, ale
ja przecież tego nie zrobiłam. Chyba wręcz przeciwnie…
-
Natomiast twój sposób na odreagowanie po śmierci brata jest agresja i zrzucanie
winy na wszystkich dookoła. – powiedziała.
- Nie
prawda! Nie zrzucam winy na innych. – zaprzeczyłam.
- Może
nie robisz tego słownie, ale po twoim zachowaniu widać że winisz innych za to,
że oni mają szczęśliwe rodziny a ty nie. – to co powiedziała było prawdą.
Zacisnęłam pięści w złości, że tak łatwo mnie rozszyfrowała. – Dobrze wiesz, że
to nie jest skuteczny sposób. Co lubisz robić na co dzień?
-
Rysować. – sama się zdziwiłam, że to jej powiedziałam. Nikomu jeszcze tego nie
mówiłam.
- A
więc, masz już zadanie. Codziennie masz rysować swoje emocje. Proszę. –
wręczyła mi ołówek i blok rysunkowy.
Pokiwałam
głowę na znak zgody. To lepsze niż jakaś głupia rozmowa.
-
Zobaczymy się za 4 dni. – powiedziała. – Do widzenia.
- Do
widzenia. – odpowiedziałam.
Po wyjściu psycholog, spojrzałam
nieufnie na blok rysunkowy i ołówek. Zrezygnowana
odłożyłam „prezent” od psycholog na półkę, westchnęłam. Opadłam z powrotem na
łóżko i przymknęłam oczy.
Starałam
się zasnąć, ale jak na złość mój mózg nie miał takiego zamiaru.” Nie myślę o
tym, nie myślę… jestem nad wodospadem a silne ramiona Justina otulają mnie…”
Zaraz? Czy ja właśnie pomyślałam o Bieberze? Walnęłam się ręką w czoło, ale
później tego pożałowałam. Syknęłam z bólu i zacisnęłam oczy.
Następnego dnia, tak jak obiecał
John spotkaliśmy się ponownie w małym parku przed szpitalem. Tym razem
towarzyszył nam Justin. Oni obaj siedzieli na ławce a ja na wózku. John jeszcze
raz opowiedział całą historię Bieberowi. Wyglądał na wzruszonego, ale nie
płakał tak jak ja.
- Czy
ta kobieta to… Elaise Grey? – zapytał Justin, a staruszek pokiwał twierdząco
głową.
- Nadal
jest w śpiączce. – powiedział ze smutkiem w oczach John. – Ale nie tracę
nadziei.
- I
prawidłowo! – uśmiechnęłam się aby pocieszyć staruszka, ale on tylko spojrzał
na mnie smutno.
-
Lekarze mówią… - zaczął, ale ja go uprzedziłam.
-
Lekarze gówno wiedzą. – wywróciłam oczami. – Oni wierzą tylko w naukę, ale nie
wierzą że to Bóg może kogoś uzdrowić. A czy pan wierzy w Boga?
-
Wierzę, ale nie sądzę aby…
- To
źle pan sądzi. Bóg wysłuchuje każdego, ale spełnia nasze prośby tylko wtedy
kiedy nasze intencje są szczere a my wierzymy, że On potrafi tego dokonać. Więc
pytam… Czy pan wierzy?
John
był zaskoczony moją przemową, tak samo Justin. Ale chłopak bardziej wyglądał na
rozgniewanego.
-
Wierzę. – powiedział cicho John.
- Ej, a
co to miało znaczyć to o lekarzach? – zapytał mnie Bieber próbując zamaskować
złość, ale ja i tak go rozszyfrowałam.
- No a
nie?
- Ja…
tak jakby jestem lekarzem i też wierzę w Boga. – oburzył się.
- Och
czyżby? – zmarszczyłam czoło. – Ale zawsze jak się trafiają w szpitalu
przypadki chorych osób na nieuleczalne choroby ty nie dajesz im nawet cienia
szansy na przeżycie. A kiedy któraś z tych osób wyzdrowieje, wy doszukujecie
się w tym naukowych wyjaśnień. Czy nie?
Justin
milczał, co było oznaką, że się zgadza ze mną, że mówię prawdę. Przez chwilę
panowała niezręczna cisza.
- Czy
mogłabym się zobaczyć z Elaise? – zapytałam Johna.
-
Oczywiście. – staruszek wstał i chwycił za mój wózek.
- Może
ja ją odwiozę na salę? – zaoferował się Bieber. Spojrzałam pytająco na Johna,
ale on tylko skinął głową.
Weszliśmy z powrotem do szpitala i
wsiedliśmy do windy. Tym razem byliśmy w niej sami. Wyjechaliśmy na czwarte
piętro. Ruszyliśmy korytarzem. W recepcji na oddziale pielęgniarki uśmiechały
się do Johna, a na mnie spoglądali ze zdziwieniem.
- Cześć
Justin. – zawołała jedna z nich. – Witaj John. Wy do Elaise?
John
skinął głową a kobieta posłała mu współczujący uśmiech. Ukochana staruszka
znajdowała się w ostatniej sali na tym korytarzu. Kiedy Justin mnie dowiózł
wyglądał jakby nie chciał się ruszyć z miejsca, ale kiedy spojrzałam na niego
znacząco wtedy westchnął głośno z niezadowoleniem i odszedł.
-
Widać, że się o ciebie troszczy. – powiedział John uśmiechając się do mnie. –
Zależy mu na tobie. – parsknęłam śmiechem.
- To
tylko kolega. – mruknęłam zarumieniona, ale staruszek mi nie uwierzył. – To ja
wchodzę.
Wjechałam do środka i zobaczyłam na
środku wielkie łóżko, na którym leżała blada, nieprzytomna starsza pani –
Elaine. Podjechałam bliżej i wdrapałam się na krzesełko obok łóżka. Kobieta
była podpięta do różnych urządzeń. W oczach stanęły mi łzy.
Kevin…
Wzięłam głęboki wdech i wydech, aby
wymazać ze swojej głowy to wspomnienie. Obok łóżka było jeszcze urządzenie,
które pokazywało rytm bicia serca kobiety.
- Dzień
dobry. – przywitałam się. Pamiętam, że John powiedział iż Elaine jest w
śpiączce, ale wszystko słyszy. – Jestem Ever Simon. Nie zna mnie pani, ale…
jestem znajomą pana Johna. Mam dopiero 16 lat. – kurcze, ale to głupio
zabrzmiało. Jakbym no nie wiem, pisała swoją wizytówkę, albo coś w tym stylu. –
Słyszałam historię pani i Johna… Chciałam aby pani wiedziała, że John panią
kochał zawsze. Nie zależnie od tego jaki czasami był. Popełnił parę błędów to
fakt, każdy je popełnia… Chodzi o to, żeby pani się nie poddawała. Ma pani dla
kogo żyć, dla Johna. On nigdy sobie nie wybaczy, jeśli pani odejdzie a on nie
zdąży się z panią pożegnać. – w oczach miałam łzy sama nie wiem dlaczego. – Miłość jest wtedy, kiedy pozwalamy się
zranić, przez drugą osobę a później nie zamykamy przed nią serca… *
Nie liczyłam na to, że Elaise się
obudzi ale na to, że sobie uświadomi jak bardzo jest potrzebna tu na ziemi,
zrozumie że ma kogoś, komu na niej zależy i kto ją kocha. Każdy człowiek chce
się czuć komuś potrzebny, kochany. Elaise nie jest wyjątkiem.
* fragm. wypowiedzi księdza z kazania w kościele :D
Wcześniej nie komentowałam tego bloga... rzadko to robię, ale kiedy już to robię to blog naprawdę musiał mi się spodobać. Czytam mało blogów bo ciężko znaleźć coś dobrego. Długo się zbierałam wgl do zaczęcia tej historii... no ale przeczytałam. I wiesz co? Dołączam to opowiadanie do listy blogów które czytam. Świetne :) Zakochałam się w twoim stylu pisania, w bohaterach jakich wykreowałaś no i ogólnie fabule. Czekam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie zaczęłam, próbuję rozkręcić, więc zapraszam witness-the-slow-death.blogspot.com
Ryczę, ryczę jak głupia :'( jest wspaniałe naprawdę, pisz dalej może inne ale pisz <3
OdpowiedzUsuń