ROZDZIAŁ 3

            Do domu przyszłam cała przemoczona. Na szczęście Diany nigdzie nie było, ojczyma również. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, że w kuchni stoi tylko Susan.
- Ever, możesz tu na chwilę przyjść ? – zawołała mnie kobieta.
            Spodziewałam się, że dyrektor do niej zatelefonował iż uciekłam ze szkoły. Susan pewnie chciała swoim zwyczajem wygłosić mi godzinne kazanie na ten temat. Trochę się bałam, ponieważ Diana może ją wyrzucić z pracy prze ze mnie.
- Słucham ? – zapytałam podchodząc do niej.
- Twoja matka pojechała na dwa dni do L.A na jakiś ważny pokaz mody, a ojczym wraz z nią, więc zostajesz pod moją opieką. – powiedziała. – I nie myśl sobie, że nie będziesz chodzić do szkoły. Muszę dopilnować abyś chodziła inaczej wyrzuci mnie twoja matka z pracy, a ja nie mam jak się utrzymać. – dodała kiedy zobaczyła mój szeroki uśmiech, który mi już zrzedł.
Westchnęłam i wywróciłam oczami. Skinęłam twierdząco głową po czym padnięta rzuciłam się na kanapę i włączyłam telewizor. Akurat leciał jakiś denny program o nastolatkach, którym poprzewracało się w głowie. Wyłączyłam telewizor z rezygnacją. Przebrałam się w suche ciuchy.
- Wychodzę ! – zawołałam do Susan.
- Nie wracaj późno ! – odkrzyknęła mi.
            Zamknęłam za sobą drzwi i ruszyłam ulicami, by dotrzeć na miejsce, do mojego brata. Na głowę zarzuciłam kaptur, ale nie dlatego że padał deszcz, a przestał pół godziny temu, ale dlatego by nikt mnie nie rozpoznał.
            Na miejsce dotarłam po piętnastu minutach. W sklepie naprzeciwko kupiłam tylko znicz, ponieważ zapałki miałam zawsze przy sobie. Odszukałam grób Kevina i uklękłam, zapalając znicz. Gdy już to zrobiłam, postawiłam go na miejsce obok kwiatów.
- Przepraszam Kevin… - szepnęłam. Ale nawet mój szept wśród ciszy, która panowała na cmentarzu wyglądał jak krzyk. – Żałuję, że przeze mnie pojechałeś do tego głupiego sklepu. Gdyby nie to, jakiś kretyn nie wjechałby w Ciebie… - załkałam.
            Bezradnie schowałam głowę w dłonie. Nie próbowałam nawet powstrzymać łez, bo to byłoby bezsensowne. Jak chcą płynąć, to niech płyną… Raz po raz pociągnęłam nosem. W końcu podniosłam głowę i z zakrwawionymi oczami spojrzałam na tablicę
Kevin Paul Simon
Urodzony: 15 lipca 1995r.
Zmarły: 9 marca 2012r.
„Czasem zrozumieć to wszystko jest tak trudno
I ciężko sobie wmówić, że życie jest próbą.”
            Te ostatnie słowa… to ja je kazałam wyryć. Matka chciała dać jakiś głupawy napis typu: „Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach”. Nie mogłam na to pozwolić, dlatego po kryjomu zamieniłam kartki, na których miał być napisany tekst, który będzie umieszczony na tablicy.
            Skulona siedziałam przy grobie mojego brata dłuższy czas. Nie chciałam się z nim rozstawać, nawet wtedy kiedy już nie żył. W mojej głowie natomiast ożyły wszystkie wspomnienia związane z nim. To jak w dzieciństwie biegaliśmy po wszystkich drzewach i udawaliśmy, że to statek piracki. Albo w urodziny ciotki Courtney podpaliliśmy niechcący firankę. Albo, w moje 6 urodziny Kevin zrobił sam, własnoręcznie plastikowy tort i wyskoczył z niego. To nic, że na początku się rozpłakałam. On do mnie podszedł, przytulił mnie i wszystko już było dobrze.
            Kiedy tak wspominałam wybuchłam głośnym płaczem, ale jednocześnie uśmiechałam się szeroko. Na samą myśl, że już nigdy go nie zobaczę miałam ochotę sobie coś zrobić. Może tam w niebie się spotkamy.
Bóg stworzył nas do życia nie do samobójstw. Samobójcy nie znajdą miejsca w niebie.
W głowie zahuczał mi głos księdza, który wypowiedział te słowa kiedy chłopak z naszego miasta zabił się, ponieważ koledzy dręczyli go nie tylko psychicznie ale i fizycznie.
Ja natomiast jestem pewna, że Kevin trafił do nieba. On nigdy niczego złego nie zrobił. A tak? Dlatego nie mogę sobie niczego zrobić, chociaż tak bardzo pragnęłam spotkać się z nim teraz. Usłyszeć jego głos… jego śmiech.
Wtem coś zaszeleściło niedaleko mnie. Odruchowo odwróciłam się, ale nikogo nie zauważyłam. Zmarszczyłam czoło. Czułam, że ktoś tu jest i mnie obserwuje. Pożegnałam się z bratem i wróciłam tym razem bez przeszkód do domu.
Następnego dnia musiałam iść do szkoły chociaż tak bardzo nie chciałam. Miałam gdzieś te wszystkie zadania domowe, kartkówki, odpowiedzi i tego typu rzeczy. Myślałam, że szkoła jest po to żeby uczyć a nie zadawać naukę do domu. Skrzywiłam się spoglądając na zegarek. Była siódma rano.
- Ever wstałaś? – usłyszałam glos Susan dochodzący zza drzwi.
- Ta.. – mruknęłam pod nosem. Dzisiaj Diana przyjeżdża z Henrykiem wieczorem. Westchnęłam po czym ubrałam dżinsy mojego brata i jego koszulkę. Włosy jedynie rozczesałam i wyszłam z pokoju.
- Cześć Sus. – przywitałam się i zeszłam na dół do kuchni. Kobieta ruszyła za mną.
- Jak długo zamierzasz ukrywać się przed matką? – zapytała. W odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami.
- Nie zamierzam się ubierać w jakieś obcisłe rurki albo spódnice. To nie w moim stylu. – powiedziałam. Susan westchnęła.
- Ale wyglądasz jakbyś pochodziła z biednej rodziny a tak nie jest. – zaprotestowała.
- No i tak ma pozostać! Nie jestem jakaś niewiadomo jaka. To nie moja wina, że matka jest sławna. – westchnęłam. – Chcę żeby ludzie lubili mnie za to kim jestem, a nie za to ile mam kasy, okej ?
Po zjedzeniu śniadania wzięłam jedynie plecak i zarzuciłam go sobie na ramię po czym wsiadłam razem z gosposią do jej auta. Ruszyłyśmy do szkoły w milczeniu. Jedynie radio grało.
- A teraz przed państwem nowy kawałek Rihanny.. – rozległ się głos prowadzącego.
Dojechałyśmy na miejsce. Spojrzałam wymownie na Susan, ale ona ruchem głowy wskazała na szkołę, żebym już wychodziła z auta i nie marudziła. Westchnęłam, ale tym razem bez protestów wyszłam i zatrzasnęłam drzwiczki za sobą.
Ruszyłam do budynku szkoły. Czułam na sobie prześwietlające spojrzenia innych. Jeśli tak bardzo lubią się na kogoś gapić, to niech się gapią przecież im tego nie zabronię. Wolny kraj, ale trochę mnie to denerwowało. Czułam się jakbym była jakimś okazem w zoo.
- Cześć. – usłyszałam głos Biebera.
- Czego chcesz? – warknęłam. – Nie mam nastroju.
- Zauważyłem. Ty nigdy go nie masz. – wzruszył ramionami posyłając mi szeroki uśmiech.
- Justin chodź do nas ! – zawołał jeden chłopak z całej grupki a reszta mu zawtórowała okrzykami. Były tam również te dwie dziewczyny z parku.
- Ja lecę. – mruknęłam i zanim zdążył się zorientować ja już byłam wewnątrz budynku.
Stałam przy szafce i wykręcałam kod. Gdy otworzyłam szafkę władowałam w nią niepotrzebne książki a do plecaka schowałam jedynie zeszyty i piórnik. Zabrzmiał dzwonek.
- Panna Ever Simon proszona do mojego gabinetu. – usłyszałam głos dyrektora w głośnikach. Znowu wszyscy spoglądali na mnie zarówno z ciekawości jak i ze złośliwości.
Westchnęłam ale posłusznie poczłapałam do gabinetu dyrektora. Nie pukałam tylko weszłam bez ostrzeżenia. Mężczyzna również nie zdziwił się tym wejściem tylko pił w spokoju kawę. Usiadłam na krześle przed nim.
- Twoja odsiadka zaczyna się od jutra i będzie trwała przez tydzień. Nawet nie próbuj się wymigiwać ze szkoły. Tak czy inaczej musisz chodzić. Po lekcjach w auli. Do widzenia. – powiedział. Chciałam zaprotestować, ale nie wiedziałam nawet co powiedzieć. Przechytrzył mnie cwany facet. Wściekła wybiegłam z jego gabinetu i trzasnęłam drzwiami.
Nie spotkałam Biebera i szczerze nie bardzo chciałam. Dopiero w porze lanchu kiedy znowu lało i tym razem chciałam posiedzieć sobie na stołówce zauważył jak wchodzę. Przeklęłam pod nosem i szybko wycofałam się.
- Zaczekaj! – usłyszałam jak mnie woła, ale nie zatrzymywałam się.
Poszłam prosto do biblioteki. Nie wiem dlaczego akurat tam mnie ciągnęło. Spojrzałam kątem oka za ramię, nie było go. Odetchnęłam z ulgą i weszłam do środka. Chodziłam między regałami i szukałam czegoś, ale sama nie bardzo wiedziałam czego. Dotarłam do półki gdzie były trzymane książki pamiątkowe z każdego rocznika. Odszukałam rocznik Kevina i usiadłam przy stole. Otworzyłam książkę i zaczęłam szukać, przewracać kartki. Zauważyłam dużo znajomych twarzy kolegów mojego brata. Aż w końcu dotarłam do mojego brata.
Było tam przyklejone zdjęcie, na którym delikatnie uśmiechał się tajemniczo a oczy miał przymrużone przez światło skierowane wprost w jego twarz. Mówił mi, że musiał zachować powagę, ale było ciężko ponieważ fotograf wyglądał zabawnie. Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się pod nosem, ale po chwili spochmurniałam.
Pod zdjęciem była data urodzenia oraz zainteresowania i cel w życiu. W zainteresowaniach wpisał chodzenie po mieście, szukanie śladu po kosmitach oraz archeologia. Wiedziałam, że robił sobie jaja z tych książek pamiątkowych. Nie bardzo podobało mu się to, że każdy mógł otworzyć tą książkę i dopisać coś głupiego, albo dorysować wąsy, co ciągle robiły pierwszaki.
W stu procentach go popierałam. Ale właśnie przez to że sobie zażartował z tej książki, część szkoła naśmiewała się z jego „zainteresowań”. W miejsce gdzie pisało cel w życiu napisał Być szczęśliwym, cholernie szczęśliwym tak że mi pozazdrościcie.
Nie wytrzymałam. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, a gardło skurczyło mi się. Spuściłam głowę. Łokcie położyłam na książce a dłońmi zakryłam twarz. Nie chciałam, by ktoś widział jak płaczę. Pociągnęłam nosem.
Wtedy poczułam, że nie jestem sama. Podniosłam głowę napotykając zatroskane spojrzenie Justina. Widziałam jak przez mgłę, że siada obok mnie. Czułam jak bierze moją rękę w swoje dłonie a koniuszkiem palca wyznacza okręgi na wierzchu mojej dłoni. Przełknęłam ślinę patrząc na niego.
Bieber pochwycił moje spojrzenie. Posłał mi delikatny… szczery uśmiech po czym spojrzał na książkę pamiątkową i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Dlaczego to robisz? – ledwo wydusiłam to zdanie. Bolało mnie serce. Nie fizycznie, ale psychicznie. To ból nie do zniesienia i nie da się go opisać słowami. Musicie sobie go wyobrazić.
Nie odpowiedział tylko spoglądał na mnie z troską. Nie rozumiałam tego. On nawet mnie nie zna, a zachowuje się jakby wszystko rozumiał i wiedział o co chodzi. Zadzwonił dzwonek a Justin wybiegł szybko z biblioteki. Siedziałam tak przez chwilę gapiac się oniemiała w przestrzeń gdzie brunet przed chwilą stał, dopóki bibliotekarka mnie nie wygoniła.
Spłoszona pobiegłam na lekcje. Do końca wszystkich lekcji nigdzie nie zobaczyłam Biebera. Jego kumpli tak, ale jego osoby nie. To dziwne, ale chyba w pewien sposób za nim tęskniłam. O piętnastej dotarłam do szkolnej auli, gdzie miała odbywać się moja odsiadka. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Ritcher, która miała sprawować nad nami „opiekę”. Stała przy scenie i wymachiwała rękoma mówiąc coś do grupki uczniów. Za mną stanęli chłopcy, który również mieli mieć odsiadkę. Był z nimi również Justin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz