ROZDZIAŁ 4

            Ritchers spojrzała na nas dopiero wtedy, kiedy jeden głąb zaczął śmiać się na całą aulę z jakiegoś kujona. Zmarszczyła brwi i westchnęła głośno.
- Siadajcie i nie przeszkadzajcie nam w sztuce. – warknęła.- Jutro będziecie robić dekoracje na nasz spektakl.
- Luzik. – powiedział ten sam gość który się przed chwilą śmiał. – Ben przesuń się.
            Usiadłam jak najdalej się dało od sceny. Reszta siadła w grupie niedaleko mnie. Bieber po drugiej stronie. Przez całą odsiadkę nie patrzył na mnie, unikał mojego spojrzenia. O co mu chodziło? Czy ja coś mu zrobiłam? Nie rozumiem go. Nie rozumiem większości facetów. Gdy nareszcie nasza odsiadka skończyła się Justin jako pierwszy wyszedł pośpiesznie z auli. Przepchnęłam się przez resztę chłopaków i dotarłam do bruneta.
- Dlaczego mnie unikasz ? – nie odpowiedział.
Dotknęłam delikatnie jego ramienia, ale on odwrócił się gwałtownie spoglądając mi prosto w oczy. Zobaczyłam w nich gniew, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam. Przestraszyłam się i cofnęłam o krok. Justin miał drogę wolną. Odszedł za nim zdążyłam otrząsnąć się z szoku.
Wróciłam do domu przemęczona. Z kuchni wydobywał się charakterystyczny zapach dla pierogów, ale nie byłam głodna.
- Ever to ty ? – zawołała Susan.
- Nie, święty Mikołaj. – burknęłam pod nosem po czym poszłam do swojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko. Najchętniej przespałabym cały dzień, albo zasnęła i już nigdy się nie obudziła. Spokój przeszkodziła mi Susan wchodząc do pokoju.
- Twoja matka przyjeżdża dziś wieczorem do domu. – oznajmiła jakbym tego nie wiedziała.
- No i co z tego. – westchnęłam zakładając poduszkę na głowę.
- To, że musisz w nim być kiedy ona przyjedzie. – powiedziała.
- Muszę ? – jęknęłam. – Nie możesz jej powiedzieć że już śpię?
- Nie, bo wtedy pójdzie sprawdzić. – nie dała za wygraną.
- No dobra, dobra… będę. – wymamrotałam. Podniosłam się z łóżka i spojrzałam na Susan która siedziała na jego krawędzi.
- O 18 będzie uroczysta kolacja na której zjawią się bardzo ważni goście, więc ubierz się ładnie.
- Ani mi się śni. – prychnęłam.
- Proszę Cię Ever, ten jeden jedyny raz.
- Co będę z tego miała ? – uniosłam pytająco brew.
- Hm… - zamyśliła się kobieta. – Będę Cię kryła przed matką przez tydzień wieczorami. Co ty na to ?
- Jeszcze do tego pudełko lodów waniliowych i będzie okej. – wzruszyłam ramionami.
- Stoi. – Susan uśmiechnęła się i wyszła z mojego pokoju.
            Ech… w co ja się wplątałam? Nienawidzę ubierać sukienek i malować się. To takie sztuczne. Tak jakby jakieś durnowate kosmetyki miały mi w czymś pomóc? Wierzę w naturalne piękno, tak jak nas Bóg stworzył a nie w to jak ludzie sobie „pomagają” np. operacjami plastycznymi. To chore i tyle.
Spojrzałam kątem oka na zegarek. Wybiła godzina 16. Jeszcze sporo czasu, ale musiałam się przygotować. Westchnęłam i niechętnie otworzyłam szafę, gdzie znajdowało się setki sukienek zaprojektowanych przez moją matkę.
Mierzyłam prawie wszystkie, ale żadna z nich nie pasowała do mnie. Z ostatnią iskierką nadziei sięgnęłam po ostatnią i to jest to! Odetchnęłam z ulgą i założyłam ją na siebie. Pasowała idealnie to muszę przyznać. Poszłam do łazienki. Nie miałam zamiaru robić żadnej tapety. Tylko podkręciłam lekko rzęsy. Włosy upięłam w luźny warkocz.
- Ever ! – zawołała Susan.
Chcąc nie chcąc zeszłam na dół do salonu. Przy stole już siedziała moja matka, Henryk i pewien nieznany mi mężczyzna. Wyglądał bardzo poważnie i ubrany był w garnitur a obok niego siedziała… dziewczyna którą kiedyś uderzyłam w parku. Ona również spoglądała na mnie zszokowana tym widokiem.
- Ah! Nareszcie jesteś. Ever poznaj pana Richarda Wilsona i jego córkę Elizabeth.
- My się już znamy. – prawie wycedziła te słowa Liz. Spojrzałam na nią groźnie i momentalnie zamilkła.
- Miło mi Cię poznać. – powiedział Richard i wyciągnął prawą dłoń ku mnie. Chciałam zignorować ten gest, ale uważne spojrzenie Susan ostrzegło mnie, że wtedy nici z naszej umowy.
- Mi również. – uśmiechnęłam się sztucznie i uścisnęłam dłoń Richardowi po czym usiadłam obok ojczyma.
Przez całą kolację nie odzywałam się. Elizabeth też nie. Czasami nasze spojrzenia krzyżowały się. W jednym z nich wyczytałam, że już następnego dnia cała szkoła będzie wiedzieć, że jestem nadziana i kim są moi rodzice oraz ojczym. Po prostu świetnie. Cały czas dłubałam widelcem w jedzeniu, ale nie tknęłam go. Ojciec Elizabeth próbował wkręcić mnie do rozmowy, ale zignorowałam jego starania. Diana rzucała mi piorunujące spojrzenia, ale ją również olałam. W ogóle nie rozumiem co ja tu robię, po co mam być na tej kolacji. Myślami byłam przy Justinie.
Przypominałam sobie wszystkie chwile z nim. Choć było ich mało to jednak miały duże znaczenie dla mnie. Czułam, że powoli zakochuję się w nim. Nie wiem czy to miłość, bo nigdy jej nie doświadczyłam, ale czuję, że mi na Justinie zależy. Jego ramiona, jego zapach, uśmiech nawet kiedy był drwiący to i tak powodował u mnie reakcje niechciane, takie jak rojenie się tysiące motyli w moim brzuchu, ciepło przeszywające mnie od stóp do głów oraz drżenie.
Nawet nie zorientowałam się jak kolacja dobiegła końca. No i dobrze. Wilsonowie powoli zbierali się do wyjścia. Diana i Henryk wyszli na hol pożegnać się z tą dwójką a ja tylnym wejściem wymknęłam się przez ogród na boczną ulicę. Zmieniłam buty z rzymianek na trampki i ruszyłam na cmentarz. Przy sobie miałam jedynie zapałki.
            Gdy doszłam na miejsce zauważyłam, że nie pali się jedna świeczka. Wyciągnęłam zapałki i zapaliłam ją ponownie po czym położyłam obok innych zniczy. Usiadłam na ławeczce przy grobie i splotłam palce. Teraz nie mówiłam nic, nie musiałam. Zawsze rozumiałam się z Kevinem bez słów. Teraz również ich nie potrzebowaliśmy.
Nagle obok mnie usiadł ktoś. Spojrzałam zaskoczona i stwierdziłam, że to Justin. Moje serce momentalnie przyspieszyło rytmu. Nie umiałam nad nim zapanować. To działo się bez mojej kontroli. Czułam jak do oczu napływają mi łzy a ja nie wiem dlaczego.
Siedzieliśmy w ciszy. Starałam się przestać drżeć, ale nie mogłam. W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam głowę w kierunku Biebera a on zrobił to samo w tym momencie, a że byliśmy blisko siebie to nasze usta zetknęły się ze sobą.
Poczułam miłe mrowienie na ciele. Jego usta były bardzo miękkie i słodkie. Ten pocałunek był tak delikatny, że gdyby nie moje szybko bijące serce uznałabym, że mi się to tylko przewidziało i niczego takiego nie było. Ale kiedy oderwaliśmy się od siebie Justin spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam w nich coś, czego się zupełnie nie spodziewałam – tańczące iskierki szczęścia. Jego oczy uśmiechały się do mnie, mimo że jego usta nie pokazywały tego po sobie.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu przez dłuższy czas. Pragnęłam zapamiętać tą chwilę na zawsze. Zapamiętać każdy centymetr jego twarzy, każdy błysk w oczach i każdą rysę twarzy. Boże, co mi się stało? Dlaczego myślę o takich rzeczach? O co tu chodzi ?
Chciałam przerwać tą ciszę, ale nie wiedziałam co powiedzieć. „Cześć” ? To byłoby na pewno dziwne, ale w moim stylu gdybym z czymś takim wyskoczyła. Dlatego też nie odzywałam się. Justinowi to chyba nie przeszkadzało.
- Ślicznie wyglądasz. – powiedział w końcu a mnie zamurowało.
- Dzięki. – wyszeptałam rumieniąc się przy tym.
Wyciągnął otwartą dłoń przed siebie i czekał aż położę na niej swoją. Niepewnie wykonałam ten gest. Justin splótł nasze ręce ze sobą i wstał, a ja za nim. Zaczęliśmy wychodzić z cmentarza. Nie wiedziałam dokąd nas prowadzi, ale nie zamierzałam również pytać. Zaufałam mu.
Doszliśmy do jakiegoś małego, skromnego domu w porównaniu z moim każdy był taki, niestety. Spojrzałam na chłopaka. Domyśliłam się, że on tu mieszka, ponieważ otworzył dom kluczem. Gestem ręki wskazał żebym weszła pierwsza. Niepewnie rozejrzałam się dookoła.
- Przytulnie tu. – stwierdziłam i wcale nie kłamałam. Naprawdę tak uważałam. Justin jedynie skinął głową.
Następnie poszliśmy na górę. Brunet otworzył klapę prowadzącą na dach. Wyszliśmy na niego. Wtedy pierwsze co zobaczyłam to pełnię księżyca i panoramę miasta. Rozdziawiłam buzię z podziwu, ale po chwili ją zamknęłam czując na sobie spojrzenie Justina.
Wtem usłyszałam jak ktoś gra na skrzypcach. Moje spojrzenie powędrowało do sąsiedniego domu, gdzie w pokoju paliło się światło a firanki były odsłonięte, tak że widziałam jak jakiś chłopak gra na tym instrumencie i bardzo dobrze mu to wychodziło. Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się muzyką. Poczułam jak chłodny wiatr powiewa moją sukienkę. Zadrżałam.
Brunet chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w jego ramiona. W nich było tak bezpiecznie. Wiedziałam, że znam już te ramiona. Już kiedyś mnie one tuliły i nie mówię tutaj o sytuacji w bibliotece. Poczułam zapach jego męskich perfum. Momentalnie zrobiło mi się gorąco i teraz drżałam z powodu obecności Justina.
Kołysaliśmy się na różne strony w takt muzyki. Zamknęłam oczy a głowę ułożyłam na torsie Justina, ponieważ jego ramię było znacznie wyżej. On był ode mnie wyższy. Uśmiechałam się sama do siebie. Zapomniałam o jego zachowaniu w szkole. Zapomniałam o wściekłej matce i zdenerwowanej Susan. Byliśmy tylko my i to właśnie było takie wspaniałe i magiczne. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Nie wiem ile czasu minęło kiedy tak tańczyliśmy, ale w końcu odsunęliśmy się od siebie. Nie miałam pojęcia co zrobić, nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale na szczęście Justin przejął inicjatywę. Zbliżył się do mnie tak blisko że stykaliśmy się czołami i nosami. Uśmiechnął się słodko. Po plecach przeszły mi ciarki, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Cause it's you and me and all of the people. Nothing to do, nothing to lose And it's you and me and all of the people and I don't know why I can't keep my eyes off of you…* - zanucił. Miał piękny głos, w prost anielski. W tej chwili nie mogłam się czuć lepiej.
* Tłumaczenie : Bo jesteśmy ty i ja i cala reszta ludzi nic do zrobienia, nic do stracenia i jesteśmy ja i ty i cala reszta ludzi i nie wiem czemu nie potrafię oderwać od ciebie oczu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz