Ritchers spojrzała na nas dopiero
wtedy, kiedy jeden głąb zaczął śmiać się na całą aulę z jakiegoś kujona.
Zmarszczyła brwi i westchnęła głośno.
-
Siadajcie i nie przeszkadzajcie nam w sztuce. – warknęła.- Jutro będziecie robić dekoracje na nasz spektakl.
-
Luzik. – powiedział ten sam gość który się przed chwilą śmiał. – Ben przesuń
się.
Usiadłam jak najdalej się dało od
sceny. Reszta siadła w grupie niedaleko mnie. Bieber po drugiej stronie. Przez
całą odsiadkę nie patrzył na mnie, unikał mojego spojrzenia. O co mu chodziło?
Czy ja coś mu zrobiłam? Nie rozumiem go. Nie rozumiem większości facetów. Gdy
nareszcie nasza odsiadka skończyła się Justin jako pierwszy wyszedł pośpiesznie
z auli. Przepchnęłam się przez resztę chłopaków i dotarłam do bruneta.
-
Dlaczego mnie unikasz ? – nie odpowiedział.
Dotknęłam
delikatnie jego ramienia, ale on odwrócił się gwałtownie spoglądając mi prosto
w oczy. Zobaczyłam w nich gniew, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam.
Przestraszyłam się i cofnęłam o krok. Justin miał drogę wolną. Odszedł za nim
zdążyłam otrząsnąć się z szoku.
Wróciłam
do domu przemęczona. Z kuchni wydobywał się charakterystyczny zapach dla
pierogów, ale nie byłam głodna.
- Ever
to ty ? – zawołała Susan.
- Nie,
święty Mikołaj. – burknęłam pod nosem po czym poszłam do swojego pokoju.
Rzuciłam
się na łóżko. Najchętniej przespałabym cały dzień, albo zasnęła i już nigdy się
nie obudziła. Spokój przeszkodziła mi Susan wchodząc do pokoju.
- Twoja
matka przyjeżdża dziś wieczorem do domu. – oznajmiła jakbym tego nie wiedziała.
- No i
co z tego. – westchnęłam zakładając poduszkę na głowę.
- To,
że musisz w nim być kiedy ona przyjedzie. – powiedziała.
- Muszę
? – jęknęłam. – Nie możesz jej powiedzieć że już śpię?
- Nie,
bo wtedy pójdzie sprawdzić. – nie dała za wygraną.
- No
dobra, dobra… będę. – wymamrotałam. Podniosłam się z łóżka i spojrzałam na
Susan która siedziała na jego krawędzi.
- O 18
będzie uroczysta kolacja na której zjawią się bardzo ważni goście, więc ubierz
się ładnie.
- Ani
mi się śni. – prychnęłam.
-
Proszę Cię Ever, ten jeden jedyny raz.
- Co
będę z tego miała ? – uniosłam pytająco brew.
- Hm… -
zamyśliła się kobieta. – Będę Cię kryła przed matką przez tydzień wieczorami.
Co ty na to ?
-
Jeszcze do tego pudełko lodów waniliowych i będzie okej. – wzruszyłam ramionami.
- Stoi.
– Susan uśmiechnęła się i wyszła z mojego pokoju.
Ech… w co ja się wplątałam?
Nienawidzę ubierać sukienek i malować się. To takie sztuczne. Tak jakby jakieś
durnowate kosmetyki miały mi w czymś pomóc? Wierzę w naturalne piękno, tak jak
nas Bóg stworzył a nie w to jak ludzie sobie „pomagają” np. operacjami
plastycznymi. To chore i tyle.
Spojrzałam
kątem oka na zegarek. Wybiła godzina 16. Jeszcze sporo czasu, ale musiałam się
przygotować. Westchnęłam i niechętnie otworzyłam szafę, gdzie znajdowało się
setki sukienek zaprojektowanych przez moją matkę.
Mierzyłam
prawie wszystkie, ale żadna z nich nie pasowała do mnie. Z ostatnią iskierką
nadziei sięgnęłam po ostatnią i to jest to! Odetchnęłam z ulgą i założyłam ją
na siebie. Pasowała idealnie to muszę przyznać. Poszłam do łazienki. Nie miałam
zamiaru robić żadnej tapety. Tylko podkręciłam lekko rzęsy. Włosy
upięłam w luźny warkocz.
- Ever
! – zawołała Susan.
Chcąc
nie chcąc zeszłam na dół do salonu. Przy stole już siedziała moja matka, Henryk
i pewien nieznany mi mężczyzna. Wyglądał bardzo poważnie i ubrany był w
garnitur a obok niego siedziała… dziewczyna którą kiedyś uderzyłam w parku. Ona
również spoglądała na mnie zszokowana tym widokiem.
- Ah!
Nareszcie jesteś. Ever poznaj pana Richarda Wilsona i jego córkę Elizabeth.
- My
się już znamy. – prawie wycedziła te słowa Liz. Spojrzałam na nią groźnie i
momentalnie zamilkła.
- Miło
mi Cię poznać. – powiedział Richard i wyciągnął prawą dłoń ku mnie. Chciałam
zignorować ten gest, ale uważne spojrzenie Susan ostrzegło mnie, że wtedy nici
z naszej umowy.
- Mi
również. – uśmiechnęłam się sztucznie i uścisnęłam dłoń Richardowi po czym
usiadłam obok ojczyma.
Przez
całą kolację nie odzywałam się. Elizabeth też nie. Czasami nasze spojrzenia
krzyżowały się. W jednym z nich wyczytałam, że już następnego dnia cała szkoła
będzie wiedzieć, że jestem nadziana i kim są moi rodzice oraz ojczym. Po prostu
świetnie. Cały czas dłubałam widelcem w jedzeniu, ale nie tknęłam go. Ojciec
Elizabeth próbował wkręcić mnie do rozmowy, ale zignorowałam jego starania.
Diana rzucała mi piorunujące spojrzenia, ale ją również olałam. W ogóle nie
rozumiem co ja tu robię, po co mam być na tej kolacji. Myślami byłam przy
Justinie.
Przypominałam
sobie wszystkie chwile z nim. Choć było ich mało to jednak miały duże znaczenie
dla mnie. Czułam, że powoli zakochuję się w nim. Nie wiem czy to miłość, bo
nigdy jej nie doświadczyłam, ale czuję, że mi na Justinie zależy. Jego ramiona,
jego zapach, uśmiech nawet kiedy był drwiący to i tak powodował u mnie reakcje
niechciane, takie jak rojenie się tysiące motyli w moim brzuchu, ciepło
przeszywające mnie od stóp do głów oraz drżenie.
Nawet
nie zorientowałam się jak kolacja dobiegła końca. No i dobrze. Wilsonowie
powoli zbierali się do wyjścia. Diana i Henryk wyszli na hol pożegnać się z tą
dwójką a ja tylnym wejściem wymknęłam się przez ogród na boczną ulicę.
Zmieniłam buty z rzymianek na trampki i ruszyłam na cmentarz. Przy sobie miałam
jedynie zapałki.
Gdy doszłam na miejsce zauważyłam,
że nie pali się jedna świeczka. Wyciągnęłam zapałki i zapaliłam ją ponownie po
czym położyłam obok innych zniczy. Usiadłam na ławeczce przy grobie i splotłam
palce. Teraz nie mówiłam nic, nie musiałam. Zawsze rozumiałam się z Kevinem bez
słów. Teraz również ich nie potrzebowaliśmy.
Nagle
obok mnie usiadł ktoś. Spojrzałam zaskoczona i stwierdziłam, że to Justin. Moje
serce momentalnie przyspieszyło rytmu. Nie umiałam nad nim zapanować. To działo
się bez mojej kontroli. Czułam jak do oczu napływają mi łzy a ja nie wiem
dlaczego.
Siedzieliśmy
w ciszy. Starałam się przestać drżeć, ale nie mogłam. W końcu nie wytrzymałam i
odwróciłam głowę w kierunku Biebera a on zrobił to samo w tym momencie, a że
byliśmy blisko siebie to nasze usta zetknęły się ze sobą.
Poczułam
miłe mrowienie na ciele. Jego usta były bardzo miękkie i słodkie. Ten pocałunek
był tak delikatny, że gdyby nie moje szybko bijące serce uznałabym, że mi się
to tylko przewidziało i niczego takiego nie było. Ale kiedy oderwaliśmy się od
siebie Justin spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam w nich coś, czego się zupełnie nie
spodziewałam – tańczące iskierki szczęścia. Jego oczy uśmiechały się do mnie,
mimo że jego usta nie pokazywały tego po sobie.
Patrzyliśmy
na siebie w milczeniu przez dłuższy czas. Pragnęłam zapamiętać tą chwilę na
zawsze. Zapamiętać każdy centymetr jego twarzy, każdy błysk w oczach i każdą rysę
twarzy. Boże, co mi się stało? Dlaczego myślę o takich rzeczach? O co tu chodzi
?
Chciałam
przerwać tą ciszę, ale nie wiedziałam co powiedzieć. „Cześć” ? To byłoby na
pewno dziwne, ale w moim stylu gdybym z czymś takim wyskoczyła. Dlatego też nie
odzywałam się. Justinowi to chyba nie przeszkadzało.
-
Ślicznie wyglądasz. – powiedział w końcu a mnie zamurowało.
-
Dzięki. – wyszeptałam rumieniąc się przy tym.
Wyciągnął
otwartą dłoń przed siebie i czekał aż położę na niej swoją. Niepewnie wykonałam
ten gest. Justin splótł nasze ręce ze sobą i wstał, a ja za nim. Zaczęliśmy
wychodzić z cmentarza. Nie wiedziałam dokąd nas prowadzi, ale nie zamierzałam
również pytać. Zaufałam mu.
Doszliśmy
do jakiegoś małego, skromnego domu w porównaniu z moim każdy był taki,
niestety. Spojrzałam na chłopaka. Domyśliłam się, że on tu mieszka, ponieważ
otworzył dom kluczem. Gestem ręki wskazał żebym
weszła pierwsza. Niepewnie rozejrzałam się dookoła.
-
Przytulnie tu. – stwierdziłam i wcale nie kłamałam. Naprawdę tak uważałam.
Justin jedynie skinął głową.
Następnie
poszliśmy na górę. Brunet otworzył klapę prowadzącą na dach. Wyszliśmy na niego.
Wtedy pierwsze co zobaczyłam to pełnię księżyca i panoramę miasta. Rozdziawiłam
buzię z podziwu, ale po chwili ją zamknęłam czując na sobie spojrzenie Justina.
Wtem
usłyszałam jak ktoś gra na skrzypcach. Moje spojrzenie powędrowało do
sąsiedniego domu, gdzie w pokoju paliło się światło a firanki były odsłonięte,
tak że widziałam jak jakiś chłopak gra na tym instrumencie i bardzo dobrze mu
to wychodziło. Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się muzyką. Poczułam jak
chłodny wiatr powiewa moją sukienkę. Zadrżałam.
Brunet
chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w jego ramiona. W
nich było tak bezpiecznie. Wiedziałam, że znam już te ramiona. Już kiedyś mnie one
tuliły i nie mówię tutaj o sytuacji w bibliotece. Poczułam zapach jego męskich
perfum. Momentalnie zrobiło mi się gorąco i teraz drżałam z powodu obecności
Justina.
Kołysaliśmy
się na różne strony w takt muzyki. Zamknęłam oczy a głowę ułożyłam na torsie
Justina, ponieważ jego ramię było znacznie wyżej. On był ode mnie wyższy.
Uśmiechałam się sama do siebie. Zapomniałam o jego zachowaniu w szkole.
Zapomniałam o wściekłej matce i zdenerwowanej Susan. Byliśmy tylko my i to
właśnie było takie wspaniałe i magiczne. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie.
Nie
wiem ile czasu minęło kiedy tak tańczyliśmy, ale w końcu odsunęliśmy się od
siebie. Nie miałam pojęcia co zrobić, nigdy nie byłam w takiej sytuacji, ale na
szczęście Justin przejął inicjatywę. Zbliżył się do mnie tak blisko że
stykaliśmy się czołami i nosami. Uśmiechnął się słodko. Po plecach przeszły mi
ciarki, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Cause it's you and
me and all of the people. Nothing to do, nothing to lose And it's you and me
and all of the people and I don't know why I can't keep my eyes off of you…* - zanucił.
Miał piękny głos, w prost anielski. W tej chwili nie mogłam się czuć lepiej.
* Tłumaczenie : Bo jesteśmy ty i ja i cala reszta ludzi nic
do zrobienia, nic do stracenia i jesteśmy ja i ty i cala reszta ludzi i nie
wiem czemu nie potrafię oderwać od ciebie oczu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz