ROZDZIAŁ 2

            Gdy otarłam łzy byłam sama. Tylko ja i grób. Wszyscy odeszli, nawet chłopak który mnie powstrzymywał od otworzenia trumny. Ze wstydem przyznaję, że zachowałam się trochę jak idiotka, ale trudno. To nie jest teraz ważne.
            Siedziałam tak na trawie przy moim bracie aż zapadł zmrok. Pewnie siedziałabym dłużej, gdyby mnie strażnik cmentarza nie przegonił. Wyłączyłam telefon, nie potrzebowałam by ktoś się do mnie teraz dobijał. Zwłaszcza matka która się o mnie „martwi”.
            Do domu wróciłam znowu rankiem. Wspięłam się po drabinie, którą zazwyczaj ogrodnik wykorzystuje do czyszczenia okien. Po cichutku i bezszelestnie wskoczyłam na balkon i weszłam do środka. Opadłam zmęczona na łóżko. Jak zwykle Susan zawołała mnie na śniadanie, ale nie miałam ochoty niczego jeść. Czułam w sobie jedynie pustkę, którą nie mam pojęcia jak wypełnić, chyba nigdy mi się nie uda.
            Z hukiem otworzyły się drzwi a w nich stanęła Diana. Troszeczkę mnie to zaskoczyło. Nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Wyglądała na lekko znużoną a jednocześnie wściekłą.
- Słucham? – mruknęłam leniwie. Oczy ze zmęczenia same mi się zamykały. Całą swoją siłą woli otwierałam je ponownie, co było nie lada wyczynem.
- Ubieraj się, idziesz do szkoły. – powiedziała stukając tipsami w moje biurko.
- Nie. – wymamrotałam. Zamknęłam oczy i powoli odpływałam w krainę snów, ale Diana szturchnęła mnie tak mocno, że zleciałam z łóżka, ale to nie przeszkodziło mi w spaniu.
- Powiedziałam wstawaj! – krzyknęła mi do ucha.
Niechętnie otworzyłam jedno oko, później drugie. Wstałam na miękkich nogach podparta o krzesło wpatrywałam się w matkę.
- Nie mogę tam iść. – powiedziałam powoli rozbudzając się.
- Oczywiście, że możesz i pójdziesz. – zawołała oburzona kobieta. Westchnęłam.
- Nie, nie pójdę. Dajcie mi wszyscy spokój. Gdybyś nie zauważyła mój brat ZMARŁ! Także twój syn. – nie wytrzymałam i krzyknęłam.
- To Cię nie upoważnia do nie chodzenia do szkoły. – Diana mówiła dalej nie zrażona moją złością.
- Może ty nie wiesz jak ja się czuje, ale bardzo Ci życzę, byś kiedyś straciła osobę która była całym twoim światem! – krzycząc te słowa, łzy spływały strumieniami po moich policzkach. – Myślisz, że to takie proste? Pozbierać się w ciągu 2 dni? Mylisz się!
Wybiegłam z pokoju pędząc prosto do pokoju, w którym kiedyś mieszkał mój brat. Wpadłam do niego jak burza i zamknęłam się na klucz. Po chwili Diana zaczęła uderzać w drzwi, żądając bym je otworzyła. Skuliłam się pod ścianą i płakałam. Nie miałam już na nic siły.
- Ever wyjdź, proszę. – usłyszałam ciepły głos Susan, ale nawet ona nie potrafiła mnie przekonać. Ja chcę po prostu świętego spokoju, czy to takie trudne? Zostawić mnie samą? Nie wydaje mi się.
Walenie w drzwi i prośby z otworzeniem drzwi ustały dopiero po kwadransie. Przez mgłę spojrzałam na zegarek w kształcie piłki do koszykówki. Wybiła 8.00.  Po cichu otworzyłam drzwi i rozejrzałam się, czy aby nikogo nie było i nie było. Wróciłam do swojego pokoju. Wzięłam walizkę i poszłam z powrotem do pokoju Kevina. Zakluczyłam drzwi. Stanęłam przed jego szafą i biurkiem po czym zaczęłam wszystko opróżniać. Nie widziałam nawet co pakuje, ponieważ łzy przysłoniły mi widok. Gdy spakowałam już wszystko po cichu wróciłam do swojego pokoju.
Potem się rozpakuję. Na razie wepchnęłam walizkę do szafy a sama przebrałam się z piżamy w dżinsy, za dużą koszulkę z nadrukiem. Zaplotłam byle jakie dwa warkoczyki i na to włożyłam bejsbolówkę. Wymknęłam się przez okno i zeszłam na dół po drabinie. Zauważyłam matkę, która ze złością tłumaczyła coś Susan, która pokornie skinęła głową. W końcu odjechała, ale gosposia mnie zauważyła. Przeklęłam pod nosem i próbowałam uciec, ale Susan była szybsza i zagrodziła mi drogę.
- No co? – westchnęłam unosząc wzrok na kobietę.
- Musisz iść do szkoły. – powiedziała stanowczo.
- Mowy nie ma! – zawołałam i próbowałam ją wyminąć, ale ona chwyciła mnie mocno za nadgarstek.
- Musisz. Twoja matka kazała mi dopilnować, żebyś trafiła do szkoły. Inaczej… mnie wyleje z pracy. – powiedziała.
- No ale, ale… możesz jej przecież powiedzieć, że poszłam do szkoły, a ja  wrócę o wyznaczonej porze z plecakiem do domu. – zaproponowałam, ale Susan skarciła mnie wzrokiem.
- To się nie uda. – powiedziała.
- Czemu nie? To doskonały plan. – oburzyłam się.
- Nie uda się, ponieważ dyrektor będzie wiedział czy jesteś, czy nie i poinformuje twoją matkę. – Susan podparła się rękoma o biodra.
- Ale jest już 8.20 ! – prychnęłam chwytając się ostatniej deski ratunku.
- Nic nie szkodzi. Idealnie na drugą lekcję. No zbieraj się! – pogoniła mnie. – Weź plecak a ja czekam przed samochodem i podwiozę Cię. I nie myśl, że się wymkniesz!
            W odpowiedzi jedynie westchnęłam głośno i ociężale poszłam do pokoju. Wrzuciłam do plecaki pierwsze, lepsze książki po czym zeszłam na dół najwolniej jak się dało. Wyszłam z domu i zamknęłam go. Klucz oddałam Susan po czym wsiadłam naburmuszona do samochodu a kobieta zaraz po mnie. Ruszyłyśmy. Przez całą drogę próbowała mnie namówić do rozmowy, ale ja cały czas wpatrywałam się w okno. Dopiero gdy dojechałyśmy na miejsce długo zwlekałam z wyjściem aż w końcu Susan była zmuszona mnie wypchnąć siłą.
            Nikogo nie było na zewnątrz, dlatego że trwały lekcje. Wszędzie cicho, jedynie z sal gimnastycznej dało się słyszeć jakieś bojowe okrzyki. Odwróciłam się do Susan, ale ona ruchem głowy kazała mi wejść do budynku. Westchnęłam ale tak zrobiłam, inaczej ona nie odpuści no i straciłaby pracę, a tego bym nie chciała.
            Zadzwonił dzwonek. Z klas wypadło naraz sporo ludzi. Wszyscy potrącali mnie, jakbym była niewidzialna. W sumie nie przeszkadzało mi to zbytnio. Niechętnie udałam się pod właściwą klasę. Przerwa nadal trwała, więc oparta o ścianę gapiłam się tępo spod bejsbolówki w okno.
- Nie przeszkadzam? – usłyszałam męski głos tuż obok. Wzdrygnęłam się na widok znajomego mi chłopaka z parku. Wzruszyłam ramionami nie odpowiadając na postawione pytanie. – Rozumiem, nie chcesz o tym mówić.
- O czym? – zmarszczyłam czoło.
- Nic, nic. – machnął lekceważąco ręką. – Udanego dnia Ci życzę Ever.
            Kiedy to powiedział, odwrócił się i odszedł w tłum. Stałam tak chwilę gapiąc się w miejsce, w którym nie dawno stał. Zaraz skąd on znał moje imię?! Ale było już za późno by zapytać, ponieważ brunet zniknął mi z pola widzenia.
            Zabrzmiał kolejny dzwonek, tym razem oznaczający początek lekcji. Niechętnie wkroczyłam do klasy, która już była pełna. Zostało tylko jedno wolne miejsce. Już chciałam na nim usiąść, kiedy nauczycielka zatrzymała mnie ruchem ręki.
- Dyrektor chce Cię widzieć na następnej lekcji. – powiedziała oschle. – A teraz siadaj.
            Już chyba nawet wiem, dlaczego chce mnie widzieć. Zapowiada się długie i nudne kazanie dyrektora, ale przynajmniej stracę jedną lekcję, co idzie zdecydowanie na plus.
            Nauczycielka właśnie skończyła odczytywać całą listę, a po chwili zaczęła swój zwyczajowy monolog. Opowiadała nam o jakiejś kolonii która była w Ameryce Południowej w roku dziewięćset którymś…
            Po historii odczekałam przerwę a gdy zaczęła się lekcja wkroczyłam do gabinetu dyrektora. Leniwie usiadłam na krześle, naciągając na głowę jeszcze mocniej bejsbolówkę Kevina. Zapiekły mnie w oczach nagle pojawiające się łzy, kiedy obleciałam spojrzeniem całe pomieszczenie, do którego często przychodziliśmy razem z bratem. Cicho pociągnęłam nosem i starałam się nie wypuścić łez z oczu.
            Usłyszałam szelest. Podniosłam wzrok a pod mój nos, mężczyzna podał mi chusteczkę higieniczną. Niepewnie ją wzięłam i wydmuchałam nos.
- A więc… - zaczął dyrektor odkładając chusteczki na miejsce. – Co masz mi do powiedzenia? – uniósł pytająco brew. To pytanie zbiło mnie kompletnie z tropu. Byłam tak zaskoczona, że na chwilę zapomniałam o Kevinie i o jego śmierci.
- Ale co? – bąknęłam zdziwiona pod nosem.
- No twoją obecność. Jaką bajeczkę dla mnie przygotowałaś?
- Ja… no cóż. – mruknęłam zmieszana. – Nie miałam czasu przygotować.
- Posłuchaj. – westchnął mężczyzna. – Rozumiem Cię. Bardzo cierpisz z powodu swojego brata, ale…
- Nie! – przerwałam mu gwałtownie. – Pan nie wie jak to jest! Stracić kogoś, kto był dla pana prawdziwą podporą, kiedy wszyscy inni zwracali się przeciwko panu. Tak z dnia na dzień, po prostu go zabrakło! Pan nie wie jak to jest, kiedy…
- A skąd wiesz? – zapytał cicho. Przestałam zaciskać pięści. – Skąd wiesz, czy ja kogoś nie straciłem z dnia na dzień? Skąd wiesz, czy ta osoba nie była dla mnie wszystkim co miałem? Skąd wiesz, że nie cierpiałem?
            W tej chwili zrobiło mi się naprawdę głupio. Rzeczywiście nie pomyślałam o tym, że może on też ma uczucia. Mężczyzna przez chwilę wyglądał na zagubionego. Złagodniałam na ten widok. Wydaje mi się, że jeszcze nikt nie widział go w takim stanie.
- Wyjdź. – powiedział cicho nie patrząc na mnie.
            Zmarszczyłam czoło uważnie patrząc na dyrektora. Nie ruszyłam się z miejsca. Siedziałam na krześle jak zamurowana.
- Powiedziałem wyjdź! – tym razem krzyknął i spojrzał na mnie. Zobaczyłam w jego oczach złość, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam.
Przerażona nie na żarty wstałam lekko się trzęsąc i wybiegłam szybko z jego gabinetu, tym samym wpadając na kogoś. Pod siłą zderzenia upadłam na podłogę a moje książki wysypały się z otwartej torby.
- Nic ci nie jest? – zapytał brunet z parku. Podniosłam wzrok.
Nadal byłam zszokowana złością dyrektora, dlatego nie mogłam nic powiedzieć. Słowa zamarły na moich ustach. Pokiwałam tylko głową i zaczęłam zbierać książki. Kiedy chłopak pomógł mi zbierać, schowałam wszystko do torby, po czym podnieśliśmy się. Spojrzałam na niego smutno.
- Jestem… - zaczął, ale wtem ktoś złapał go za ramię i pociągnął w głąb korytarza. Tyle go widziałam. Westchnęłam i udałam się na kolejne lekcje.
            Nie miałam pojęcia co robić w porze lanchu, dlatego też wyszłam na dwór, mimo iż okropnie lało. Usiadłam pod drzewem, które odrobinę chroniły mnie od deszczu. Skuliłam się i mocniej wtuliłam w bluzę Kevina. Wewnątrz mnie nadal panowała okropna pustka. Zauważyłam jakąś postać zbliżającą się ku mnie. Kto to mógł być, wychodzić w deszcz na przerwę?
- Witaj. – usłyszałam ponownie ten sam głos, który słyszałam dzisiaj już co najmniej kilka razy. Chłopak usiadł obok mnie opierając głowę o korę drzewa, przy tym uśmiechając się podejrzanie pod nosem. – Jak tam ?
- Jesteś normalny ? – zapytałam, marszcząc czoło. Spojrzał na mnie zaskoczony, nie rozumiejąc o co mi chodzi, więc wyjaśniłam. – Wychodzić w deszcz w porze lanchu?
- A ty jesteś normalna? – odbił piłeczkę.
- Ja to co innego. – mruknęłam pod nosem. Krople z liści zaczęły kapać na moje spodnie. Nie przeszkadzało mi to.
- Jestem Justin Bieber. –powiedział patrząc na mnie uważnie. Patrzył tak intensywnie, że się zarumieniłam. Chciałam by czapka zasłoniła całą moją twarz, ale niestety zakrywała jedynie oczy, policzki już nie.
- A ty? Nie zapytasz jak ja mam na imię? – spytałam spoglądając na niego z ukosa.
- Mógłbym. Ale po co? Jesteś Ever Simon, córka słynnej projektantki Diany oraz ojca prawnika Ricka. – powiedział. Przestraszyłam się. On znał moją tajemnicę. Wie o mnie zaskakująco dużo.
- Skąd wiesz? – zapytałam drżąc na całym ciele.
- A to już nie twoja sprawa. – posłał mi chytry uśmieszek po czym wstał kierując się do budynku szkoły.
- Jak to nie moja ?! – warknęłam i podeszłam do niego. Staliśmy w deszczu, który moczył nas aż do suchej nitki. Włosy zaczęły mi się przylepiać do szyi. Mierzyłam go wściekłym spojrzeniem a on natomiast uśmiechał się kpiąco. – Jeśli komuś powiesz to nie żyjesz! – wysyczałam mu prosto w twarz po czym wzięłam torbę i powoli zaczęłam wychodzić z terenu szkoły.
Nigdy nie chciałam, aby ktokolwiek ze szkoły dowiedział się, że jestem bogata, ponieważ wtedy ludzie pragnęliby się ze mną przyjaźnić z powodu kasy. Ukrywając się pod zniszczonymi i znoszonymi ubraniami idealnie maskowałam swoje prawdziwe pochodzenie z zamożnej rodziny.
- Bo co mi zrobisz ?! – zawołał za mną, ale ja nie miałam ochoty odpowiadać. Po prostu wyszłam. Nie wiem gdzie mogłabym pójść, nogi same mnie skierowały na stary budynek.
Wspięłam się na niego po drabinie przeciwpożarowej. Kiedy byłam już na górze usiadłam na niewielkim murku i gapiłam się na krajobraz miasta. Stąd widać było całą jego panoramę. Zauważyłam, że cała drżę z zimna. Objęłam się ramionami.
Po głowie cały czas chodziło mi jedno pytanie : Skąd on tyle o mnie wie ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz