Gdy otarłam łzy byłam sama. Tylko ja
i grób. Wszyscy odeszli, nawet chłopak który mnie powstrzymywał od otworzenia
trumny. Ze wstydem przyznaję, że zachowałam się trochę jak idiotka, ale trudno. To nie jest teraz ważne.
Siedziałam tak na trawie przy moim
bracie aż zapadł zmrok. Pewnie siedziałabym dłużej, gdyby mnie strażnik
cmentarza nie przegonił. Wyłączyłam telefon, nie potrzebowałam by ktoś się do
mnie teraz dobijał. Zwłaszcza matka która się o mnie „martwi”.
Do domu wróciłam znowu rankiem.
Wspięłam się po drabinie, którą zazwyczaj ogrodnik wykorzystuje do czyszczenia
okien. Po cichutku i bezszelestnie wskoczyłam na balkon i weszłam do środka.
Opadłam zmęczona na łóżko. Jak zwykle Susan zawołała mnie na śniadanie, ale nie
miałam ochoty niczego jeść. Czułam w sobie jedynie pustkę, którą nie mam
pojęcia jak wypełnić, chyba nigdy mi się nie uda.
Z hukiem otworzyły się drzwi a w
nich stanęła Diana. Troszeczkę mnie to zaskoczyło. Nie byłam w stanie niczego
powiedzieć. Wyglądała na lekko znużoną a jednocześnie wściekłą.
-
Słucham? – mruknęłam leniwie. Oczy ze zmęczenia same mi się zamykały. Całą
swoją siłą woli otwierałam je ponownie, co było nie lada wyczynem.
-
Ubieraj się, idziesz do szkoły. – powiedziała stukając tipsami w moje biurko.
- Nie.
– wymamrotałam. Zamknęłam oczy i powoli odpływałam w krainę snów, ale Diana
szturchnęła mnie tak mocno, że zleciałam z łóżka, ale to nie przeszkodziło mi w
spaniu.
-
Powiedziałam wstawaj! – krzyknęła mi do ucha.
Niechętnie
otworzyłam jedno oko, później drugie. Wstałam na miękkich nogach podparta o
krzesło wpatrywałam się w matkę.
- Nie
mogę tam iść. – powiedziałam powoli rozbudzając się.
-
Oczywiście, że możesz i pójdziesz. – zawołała oburzona kobieta. Westchnęłam.
- Nie,
nie pójdę. Dajcie mi wszyscy spokój. Gdybyś nie zauważyła mój brat ZMARŁ! Także
twój syn. – nie wytrzymałam i krzyknęłam.
- To
Cię nie upoważnia do nie chodzenia do szkoły. – Diana mówiła dalej nie zrażona
moją złością.
- Może
ty nie wiesz jak ja się czuje, ale bardzo Ci życzę, byś kiedyś straciła osobę
która była całym twoim światem! – krzycząc te słowa, łzy spływały strumieniami
po moich policzkach. – Myślisz, że to takie proste? Pozbierać się w ciągu 2
dni? Mylisz się!
Wybiegłam
z pokoju pędząc prosto do pokoju, w którym kiedyś mieszkał mój brat. Wpadłam do
niego jak burza i zamknęłam się na klucz. Po chwili Diana zaczęła uderzać w
drzwi, żądając bym je otworzyła. Skuliłam się pod ścianą i płakałam. Nie miałam
już na nic siły.
- Ever
wyjdź, proszę. – usłyszałam ciepły głos Susan, ale nawet ona nie potrafiła mnie
przekonać. Ja chcę po prostu świętego spokoju, czy to takie trudne? Zostawić
mnie samą? Nie wydaje mi się.
Walenie w drzwi i prośby z otworzeniem drzwi ustały dopiero
po kwadransie. Przez mgłę spojrzałam na zegarek w kształcie piłki do
koszykówki. Wybiła 8.00. Po cichu
otworzyłam drzwi i rozejrzałam się, czy aby nikogo nie było i nie było.
Wróciłam do swojego pokoju. Wzięłam walizkę i poszłam z powrotem do pokoju
Kevina. Zakluczyłam drzwi. Stanęłam przed jego szafą i biurkiem po czym
zaczęłam wszystko opróżniać. Nie widziałam nawet co pakuje, ponieważ łzy
przysłoniły mi widok. Gdy spakowałam już wszystko po cichu wróciłam do swojego
pokoju.
Potem się rozpakuję. Na razie wepchnęłam walizkę do szafy a
sama przebrałam się z piżamy w dżinsy, za dużą koszulkę z nadrukiem. Zaplotłam
byle jakie dwa warkoczyki i na to włożyłam bejsbolówkę. Wymknęłam się przez okno i
zeszłam na dół po drabinie. Zauważyłam matkę, która ze złością tłumaczyła coś
Susan, która pokornie skinęła głową. W końcu odjechała, ale gosposia mnie
zauważyła. Przeklęłam pod nosem i próbowałam uciec, ale Susan była szybsza i
zagrodziła mi drogę.
- No
co? – westchnęłam unosząc wzrok na kobietę.
-
Musisz iść do szkoły. – powiedziała stanowczo.
- Mowy
nie ma! – zawołałam i próbowałam ją wyminąć, ale ona chwyciła mnie mocno za
nadgarstek.
-
Musisz. Twoja matka kazała mi dopilnować, żebyś trafiła do szkoły. Inaczej…
mnie wyleje z pracy. – powiedziała.
- No
ale, ale… możesz jej przecież powiedzieć, że poszłam do szkoły, a ja wrócę o wyznaczonej porze z plecakiem do
domu. – zaproponowałam, ale Susan skarciła mnie wzrokiem.
- To
się nie uda. – powiedziała.
- Czemu
nie? To doskonały plan. – oburzyłam się.
- Nie
uda się, ponieważ dyrektor będzie wiedział czy jesteś, czy nie i poinformuje twoją
matkę. – Susan podparła się rękoma o biodra.
- Ale
jest już 8.20 ! – prychnęłam chwytając się ostatniej deski ratunku.
- Nic
nie szkodzi. Idealnie na drugą lekcję. No zbieraj się! – pogoniła mnie. – Weź
plecak a ja czekam przed samochodem i podwiozę Cię. I nie myśl, że się
wymkniesz!
W odpowiedzi jedynie westchnęłam
głośno i ociężale poszłam do pokoju. Wrzuciłam do plecaki pierwsze, lepsze
książki po czym zeszłam na dół najwolniej jak się dało. Wyszłam z domu i
zamknęłam go. Klucz oddałam Susan po czym wsiadłam naburmuszona do samochodu a
kobieta zaraz po mnie. Ruszyłyśmy. Przez całą drogę próbowała mnie namówić do
rozmowy, ale ja cały czas wpatrywałam się w okno. Dopiero gdy dojechałyśmy na
miejsce długo zwlekałam z wyjściem aż w końcu Susan była zmuszona mnie wypchnąć
siłą.
Nikogo nie było na zewnątrz, dlatego
że trwały lekcje. Wszędzie cicho, jedynie z sal gimnastycznej dało się słyszeć
jakieś bojowe okrzyki. Odwróciłam się do Susan, ale ona ruchem głowy kazała mi
wejść do budynku. Westchnęłam ale tak zrobiłam, inaczej ona nie odpuści no i
straciłaby pracę, a tego bym nie chciała.
Zadzwonił dzwonek. Z klas wypadło
naraz sporo ludzi. Wszyscy potrącali mnie, jakbym była niewidzialna. W sumie
nie przeszkadzało mi to zbytnio. Niechętnie udałam się pod właściwą klasę.
Przerwa nadal trwała, więc oparta o ścianę gapiłam się tępo spod bejsbolówki w
okno.
- Nie
przeszkadzam? – usłyszałam męski głos tuż obok. Wzdrygnęłam się na widok
znajomego mi chłopaka z parku. Wzruszyłam ramionami nie odpowiadając na postawione
pytanie. – Rozumiem, nie chcesz o tym mówić.
- O
czym? – zmarszczyłam czoło.
- Nic,
nic. – machnął lekceważąco ręką. – Udanego dnia Ci życzę Ever.
Kiedy to powiedział, odwrócił się i
odszedł w tłum. Stałam tak chwilę gapiąc się w miejsce, w którym nie dawno
stał. Zaraz skąd on znał moje imię?! Ale było już za późno by zapytać, ponieważ
brunet zniknął mi z pola widzenia.
Zabrzmiał kolejny dzwonek, tym razem
oznaczający początek lekcji. Niechętnie wkroczyłam do klasy, która już była
pełna. Zostało tylko jedno wolne miejsce. Już chciałam na nim usiąść, kiedy
nauczycielka zatrzymała mnie ruchem ręki.
-
Dyrektor chce Cię widzieć na następnej lekcji. – powiedziała oschle. – A teraz
siadaj.
Już chyba nawet wiem, dlaczego chce
mnie widzieć. Zapowiada się długie i nudne kazanie dyrektora, ale przynajmniej
stracę jedną lekcję, co idzie zdecydowanie na plus.
Nauczycielka właśnie skończyła
odczytywać całą listę, a po chwili zaczęła swój zwyczajowy monolog. Opowiadała
nam o jakiejś kolonii która była w Ameryce Południowej w roku dziewięćset
którymś…
Po historii odczekałam przerwę a gdy
zaczęła się lekcja wkroczyłam do gabinetu dyrektora. Leniwie usiadłam na
krześle, naciągając na głowę jeszcze mocniej bejsbolówkę Kevina. Zapiekły mnie w oczach nagle pojawiające się łzy, kiedy obleciałam spojrzeniem całe pomieszczenie, do którego często przychodziliśmy razem z bratem. Cicho pociągnęłam nosem i starałam się nie wypuścić łez z
oczu.
Usłyszałam szelest. Podniosłam wzrok
a pod mój nos, mężczyzna podał mi chusteczkę higieniczną. Niepewnie ją wzięłam
i wydmuchałam nos.
- A
więc… - zaczął dyrektor odkładając chusteczki na miejsce. – Co masz mi do
powiedzenia? – uniósł pytająco brew. To pytanie zbiło mnie kompletnie z tropu.
Byłam tak zaskoczona, że na chwilę zapomniałam o Kevinie i o jego śmierci.
- Ale
co? – bąknęłam zdziwiona pod nosem.
- No
twoją obecność. Jaką bajeczkę dla mnie przygotowałaś?
- Ja…
no cóż. – mruknęłam zmieszana. – Nie miałam czasu przygotować.
-
Posłuchaj. – westchnął mężczyzna. – Rozumiem Cię. Bardzo cierpisz z powodu
swojego brata, ale…
- Nie!
– przerwałam mu gwałtownie. – Pan nie wie jak to jest! Stracić kogoś, kto był
dla pana prawdziwą podporą, kiedy wszyscy inni zwracali się przeciwko panu. Tak
z dnia na dzień, po prostu go zabrakło! Pan nie wie jak to jest, kiedy…
- A
skąd wiesz? – zapytał cicho. Przestałam zaciskać pięści. – Skąd wiesz, czy ja
kogoś nie straciłem z dnia na dzień? Skąd wiesz, czy ta osoba nie była dla mnie
wszystkim co miałem? Skąd wiesz, że nie cierpiałem?
W tej chwili zrobiło mi się naprawdę
głupio. Rzeczywiście nie pomyślałam o tym, że może on też ma uczucia. Mężczyzna
przez chwilę wyglądał na zagubionego. Złagodniałam na ten widok. Wydaje mi się,
że jeszcze nikt nie widział go w takim stanie.
-
Wyjdź. – powiedział cicho nie patrząc na mnie.
Zmarszczyłam czoło uważnie patrząc
na dyrektora. Nie ruszyłam się z miejsca. Siedziałam na krześle jak zamurowana.
-
Powiedziałem wyjdź! – tym razem krzyknął i spojrzał na mnie. Zobaczyłam w jego
oczach złość, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam.
Przerażona nie na żarty wstałam lekko się trzęsąc i
wybiegłam szybko z jego gabinetu, tym samym wpadając na kogoś. Pod siłą
zderzenia upadłam na podłogę a moje książki wysypały się z otwartej torby.
- Nic
ci nie jest? – zapytał brunet z parku. Podniosłam wzrok.
Nadal byłam zszokowana złością dyrektora, dlatego nie mogłam
nic powiedzieć. Słowa zamarły na moich ustach. Pokiwałam tylko głową i zaczęłam
zbierać książki. Kiedy chłopak pomógł mi zbierać, schowałam wszystko do torby, po czym
podnieśliśmy się. Spojrzałam na niego smutno.
-
Jestem… - zaczął, ale wtem ktoś złapał go za ramię i pociągnął w głąb
korytarza. Tyle go widziałam. Westchnęłam i udałam się na kolejne lekcje.
Nie miałam pojęcia co robić w porze
lanchu, dlatego też wyszłam na dwór, mimo iż okropnie lało. Usiadłam pod
drzewem, które odrobinę chroniły mnie od deszczu. Skuliłam się i mocniej
wtuliłam w bluzę Kevina. Wewnątrz mnie nadal panowała okropna pustka. Zauważyłam jakąś postać zbliżającą się ku
mnie. Kto to mógł być, wychodzić w deszcz na przerwę?
-
Witaj. – usłyszałam ponownie ten sam głos, który słyszałam dzisiaj już co
najmniej kilka razy. Chłopak usiadł obok mnie opierając głowę o korę drzewa,
przy tym uśmiechając się podejrzanie pod nosem. – Jak tam ?
-
Jesteś normalny ? – zapytałam, marszcząc czoło. Spojrzał na mnie zaskoczony,
nie rozumiejąc o co mi chodzi, więc wyjaśniłam. – Wychodzić w deszcz w porze
lanchu?
- A ty
jesteś normalna? – odbił piłeczkę.
- Ja to
co innego. – mruknęłam pod nosem. Krople z liści zaczęły kapać na moje spodnie.
Nie przeszkadzało mi to.
-
Jestem Justin Bieber. –powiedział patrząc na mnie uważnie. Patrzył tak
intensywnie, że się zarumieniłam. Chciałam by czapka zasłoniła całą moją twarz,
ale niestety zakrywała jedynie oczy, policzki już nie.
- A ty?
Nie zapytasz jak ja mam na imię? – spytałam spoglądając na niego z ukosa.
-
Mógłbym. Ale po co? Jesteś Ever Simon, córka słynnej projektantki Diany oraz
ojca prawnika Ricka. – powiedział. Przestraszyłam się. On znał moją tajemnicę.
Wie o mnie zaskakująco dużo.
- Skąd
wiesz? – zapytałam drżąc na całym ciele.
- A to
już nie twoja sprawa. – posłał mi chytry uśmieszek po czym wstał kierując się
do budynku szkoły.
- Jak
to nie moja ?! – warknęłam i podeszłam do niego. Staliśmy w deszczu, który
moczył nas aż do suchej nitki. Włosy zaczęły mi się przylepiać do szyi.
Mierzyłam go wściekłym spojrzeniem a on natomiast uśmiechał się kpiąco. – Jeśli
komuś powiesz to nie żyjesz! – wysyczałam mu prosto w twarz po czym wzięłam
torbę i powoli zaczęłam wychodzić z terenu szkoły.
Nigdy nie chciałam, aby ktokolwiek ze szkoły dowiedział się, że jestem bogata, ponieważ wtedy ludzie pragnęliby się ze mną przyjaźnić z powodu kasy. Ukrywając się pod zniszczonymi i znoszonymi ubraniami idealnie maskowałam swoje prawdziwe pochodzenie z zamożnej rodziny.
Nigdy nie chciałam, aby ktokolwiek ze szkoły dowiedział się, że jestem bogata, ponieważ wtedy ludzie pragnęliby się ze mną przyjaźnić z powodu kasy. Ukrywając się pod zniszczonymi i znoszonymi ubraniami idealnie maskowałam swoje prawdziwe pochodzenie z zamożnej rodziny.
- Bo co
mi zrobisz ?! – zawołał za mną, ale ja nie miałam ochoty odpowiadać. Po prostu
wyszłam. Nie wiem gdzie mogłabym pójść, nogi same mnie skierowały na stary
budynek.
Wspięłam
się na niego po drabinie przeciwpożarowej. Kiedy byłam już na górze usiadłam na
niewielkim murku i gapiłam się na krajobraz miasta. Stąd widać było całą jego
panoramę. Zauważyłam, że cała drżę z zimna. Objęłam się ramionami.
Po
głowie cały czas chodziło mi jedno pytanie : Skąd on tyle o mnie wie ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz