- Ever przepraszam ja…
Zaczęłam się wycofywać w stronę mojego domu. To nie mogła byś prawda, nie mogła. Łzy zasłoniły mi widok. A było tak dobrze, tak dobrze…
-Błagam wysłuchaj mnie. – w jego głosie dostrzegłam rozpacz i strach.
Nie posłuchałam go. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do domu. Drżącymi rękami wyciągnęłam klucz i otworzyłam drzwi. Wpadłam do środka jak burza po czym zatrzasnęłam drzwi. Po chwili usłyszałam jak chłopak wali w drzwi i woła moje imię.Odsunęłam się po nich i ukryłam twarz w dłoniach. Po policzkach spływały mi strumienie łez.
To ja potrąciłem twojego brata. To przeze mnie nie żyje.
Te słowa wciąż chodziły po mojej głowie i nie miały zamiaru jej opuścić. Przez ten cały czas kiedy mnie pocieszał i pomagał wrócić do świata żywych on był świadomy tego, że przez niego Kevin nie żyje! Z litości… on się nade mną litował, dlatego był taki troskliwy i miły. Miał na sumieniu mojego brata,dlatego musiał się mną zająć, a ja głupia uwierzyłam, że naprawdę mu zależało.
Boże…gdyby nie on mój brat wciąż by żył, ale ja… wtedy bym go nie poznała. Nadal żyłabym w tym wielkim bagnie z Dianą, nie wróciłabym i nie odnowiłabym kontaktów z ojcem. Nigdy nie poczułabym takiego szczęścia, kiedy byłam przy nim. Nie wiem, czy to miłość, ale gdyby coś mu się stało, ja wtedy rzuciłabym wszystko aby być wtedy z nim.
Wtem usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Odsunęłam się. W progu domu stanął mój tata a za nim Justin. Zawołał moje imię, ale ojciec zagrodził mu drogę.
- Czy ona przez ciebie płacze? – zapytał najbardziej lodowatym tonem głosu na jaki mógł się zdobyć. Justin nie odpowiedział. – Już nigdy tu nie wracaj. A ja miałem cię za porządnego chłopca. – po tych słowach zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
- Tato…- szepnęłam i natychmiast wtuliłam się w jego ramię i zaczęłam płakać jak mała dziewczynka.
Potrzebowałam jego miłości, jego troski. Chciałam mieć pewność, że ktoś mnie prawdziwie kocha. Głaskał mnie po włosach i kołysał w prawo i w lewo. Robił tak często kiedy byłam mała i przestraszyłam się jak Kevin spadł z drzewa i złamał rękę. Bałam się, że mógł sobie zrobić coś o wiele gorszego.
- Już,już, już .. jestem przy tobie, nic się nie martw. – wyszeptał mi do ucha.
Czułam jak unoszę się w górę a tata idzie na górę. Otworzył drzwi i położył mnie na łóżku. Niechętnie odczepiłam się od jego ramion i zakopałam się w kołdrze.
-Kochanie weź koc, a ja zaraz przyjdę. – powiedział i pocałował mnie w czoło.
Jak powiedział, tak zrobiłam. Otarłam łzy i wzięłam głęboki oddech po czym wyciągnęłam koc i zeszłam na dół. Wyszłam na taras i położyłam na podłodze koc. Do mnie przyłączył się tata. Wręczył mi kubek gorącego kakao, sam również upił łyka.Usiedliśmy na kocu i spoglądaliśmy na niebo.
-Spadająca gwiazda. Pomyśl życzenie. – wyszeptał mój ojciec.
Justin.
Ta myśl przyszła mi tak nagle i niespodziewanie. Tak jakby od zawsze była zakodowana w moim umyśle i sercu. Tylko czekała na odpowiedni moment… na ten właśnie moment.Ale kiedy chciałam zmienić swoje życzenie, gwiazda zalśniła i znikła. Cicho westchnęłam.
- No więc… co się stało? – zapytał mnie ojciec.
- On…on potrącił mojego brata i dlatego on nie żyje. – wydusiłam z siebie, wciąż bolącym sercem.
- Ale to pewnie musiał być przypadek…
- Ja wiem. – powiedziałam szybko. – Ale… ale to by wyjaśniało dlaczego tak mu zależało, aby nic mi się nie stało. Żebym znów zaczęła żyć normalnie…. Wyrzuty sumienia. A ja… - urwałam w połowie zdania. Zaczęłam pić kakao.
- A ty? – tata nadal drążył do tematu, a ja wstydziłam się przed nim powiedzieć, że mi na nim zależy.
- A ja go… lubię. – powiedziałam zagryzając wargę. Tata zmarszczył czoło. Nie umiałam kłamać, to fakt.
- Czyżby?
- No tak…. – czułam jak policzki zaczynają mnie palić.
Odłożyłam kubek po kakao na bok i spoglądałam w gwiazdy. Kiedy niebo jest czyste,całkowicie wolne od chmur i widać tyle gwiazd… to piękny widok. Mogłabym gapić się na nie w nieskończoność. Im dłużej się patrzy, tym więcej się zobaczy.
Następnego dnia nie chciałam iść do szkoły. Zakopałam się głęboko w łóżku, licząc na to że tata pójdzie do pracy i o mnie zapomni. Niestety tak się nie stało. Z samego rana zaczął mnie budzić, nie zważając na moje protesty.
-Wstawaj! Nie będziesz się mazać przez chłopaka. – powiedział ostro i zdjął ze mnie kołdrę. Jęknęłam czując powiew chłodu na moim ciele. – No już!
Niechętnie wstałam i spojrzałam na tatę morderczym spojrzeniem, ale on tylko roześmiał się, a jego śmiech był tak zarażający, że po chwili również się uśmiechnęłam.Pokręciłam głową z dezaprobatą i po wyjściu taty zaczęłam się ubierać.
Tym razem ubrałam swoje rurki, które jakimś cudem znalazłam w szafie. Ubrałam również dużą koszulkę Kevina, a na to jego bluzę. Chwyciłam plecak z przypadkowymi książkami w nim po czym zbiegłam na dół do kuchni. Było już za późno na śniadanie. Uklękłam w korytarzu i ubrałam niskie, czarne trampki.
-Wychodzę ! – rzuciłam przez ramię i otworzyłam drzwi.
- A śniadanie? – zawołał za mną ojciec.
- Kupię sobie bułkę. – odpowiedziałam. Tata niechętnie się zgodził, chociaż wiedział,że tego i tak nie zrobię. – To pa !
- Pa!
Wyszłam z domu i pobiegłam na przystanek z nadzieją, że autobus jeszcze nie odjechał.Na szczęście stał na przystanku. Szybko wsiadłam do środka a za mną zamknęły się drzwi. Autobus był pełny, więc stałam przykuta do słupka. Wyjęłam z plecaka pierwszy lepszy podręcznik – biologia. Zaczęłam czytać na temat roślin i lasów.Tak mnie to wciągnęło, że prawie przegapiłabym swój przystanek przy szkole,gdyby nie jakiś facet stojący za mną, mnie nie szturchnął.
Schowałam podręcznik i wysiadłam z pojazdu. Razem z tłumem innych uczniów ruszyłam do szkoły. Nie patrzyłam na innych, chciałam tylko dojść do klasy, przetrwać wszystkie lekcje i wrócić do domu. Zadzwonił dzwonek. Wyjęłam pomięty plan lekcji z kieszeni.
Poniedziałek. Pierwszy jest WF. Szybko popędziłam na salę gimnastyczną, gdzie już była zbiórka.
-Simon! – usłyszałam ostrzegawczy głos wuefistki. Oho! Pierwszy dzień od mojej choroby a ja już zostanę wysłana do dyrektora. – Psycholog cię wzywała. –powiedziała krótko, a ja tylko westchnęłam.
Wywróciłam teatralnie oczami i wyszłam z Sali. Szybkim krokiem udałam się w kierunku psycholog. Wypadłam z zakrętu i wpadłam na kogoś. Tym kimś okazał się być Bieber. Wyminęłam go i poszłam dalej nie odwracając się za siebie.
- Ever!– zawołał a jego głos potoczył się echem. Zadrżałam. Moje ciało, moje serce potrzebowało jego dotyku, całe rwało się aby do niego podbiec i wtulić się w jego barki.
Jednak udało mi się zwalczyć tą pokusę i pognałam szybko do psycholog, żebym się jeszcze nie rozmyśliła. Wpadłam do pomieszczenia cała zdyszana i opadłam na krzesło.
- Ktoś cię gonił? – zapytała kobieta przyglądając mi się badawczo.
- Nie.– burknęłam pod nosem.
-Przyniosłaś swój szkicownik? – spojrzała na mnie pytająco, a ja wzruszyłam ramionami.
- Tak.– powiedziałam i wyjęłam owy przedmiot z plecaka i podałam jej. Kobieta otworzyła go na ostatniej stronie gdzie namalowałam dziewczynę siedzącą na parapecie, która wyglądała przez okno. Natomiast za nim padał deszcz. Cały rysunek był czarno-biały a pod spodem wielki napis „The end”.
- Co znaczą dla ciebie te słowa? – spytała.
- A nie widać? Oznaczają „Koniec”. – mruknęła zirytowana.
- Ale koniec czego? – wierciła mi dziurę w brzuchu.
- Koniec pewnego rozdziału w moim życiu. Od teraz zostawiam przeszłość za sobą,oprócz Kevina… - ostatnie słowa prawie wyszeptałam przy tym chrypiąc.
- Coś się stało? – Milczałam. – Czy to dotyczy tego chłopca u którego mieszkałaś przez ostatni czas? – nadal się nie odzywałam. – Rozumiem, że milczenie oznacza zgodę. Wydaje mi się, że Justin jest naprawdę miłym chłopcem…
- Pani nie rozumie! – warknęłam. – On się przez cały czas nade mną litował! Miał wyrzuty sumienia, ponieważ to przez niego mój brat nie żyje! Czuł się odpowiedzialny za to co zrobił, a że ja byłam siostrą Kevina to musiał się mną zająć, ponieważ inaczej jego sumienie nadal by mu o tym wypadku przypominało !– wrzeszczałam a po moich policzkach spływały łzy.
Wstałam gwałtownie i zarzuciłam plecak na ramię. Wybiegłam z gabinetu psycholog tak szybko, żeby nie zdążyła mnie zatrzymać. Pobiegłam prosto do łazienki dziewcząt. Rzuciłam plecak na podłogę i kopnęłam go jeszcze raz. Pochyliłam się nad umywalką spoglądając na zarysowane lustro. Wyglądałam koszmarnie. Worki pod oczami oraz blada twarz. Wyglądałam niczym wampir na głodzie.
Gdy zadzwonił dzwonek oznajmiający przerwę ja umyłam twarz i wytarłam ją papierowym ręcznikiem. Oddychałam głęboko, po czym już doprowadzona do porządku wyszłam trafiając na grupkę rozchichotanych dziewczyn, które widząc mnie zaczęły plotkować między sobą.
-Musimy pogadać. – usłyszałam z tyłu głos Justina.
Ruszyłam przed siebie licząc na to, że chłopak odpuści. Nie odpuścił. Jest wyższy i miał dłuższe nogi, więc szybciej chodził. Z łatwością dotrzymał mi kroku.
-Justin idziesz z… - zaczął jakiś chłopak, ale brunet szybko go spławił.
- Nie teraz Doug. – burknął zły. – Ever proszę musimy pogadać. Daj mi szansę.
Nie odpowiedziałam, ponieważ nie wiedziałam co. Zaciskałam mocno pięści, aby tylko nie odwrócić się twarzą do niego. Gdybym to zrobiła to wszystko byłoby runęło.Wtedy nie mogłabym się powstrzymać.
-Spójrz na mnie! – zawołał Justin tym samym zwracając na nas uwagę.
Nie,nie mogłam się odwrócić. Przyspieszyłam kroku, ale wtedy on złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie tak, że spojrzałam prosto w jego czekoladowe tęczówki. Przepełniała je tęsknota oraz ból. Było tak jak przewidziałam. Nasze usta złączyły się w pocałunku. Czułam się jakbym dotknęła nieba. Byłam lekka niczym chmura na niebie. Mogłabym góry przenosić, byłam naprawdę szczęśliwa. Niczego innego tak nie pragnęłam jak jego ust, smakujących jak świeże truskawki. Dotknęłam dłonią jego policzka a on swoją rękę położył na moje biodro. Poczułam mrowienie na całym ciele i wcale mi to nie przeszkadzało.
- Co to za zbiegowisko?! – to był głos dyrektora.
Powoli,choć niechętnie odsunęliśmy się od siebie, ciągle patrząc sobie w oczy. W końcu dotarło do mnie, co się stało. Odsunęłam się od niego.
- Ever…- szepnął, ale ja już byłam daleko.
Przeciskałam się przez tłumy uczniów, byle dalej. Uciekłam ze szkoły. Pobiegłam prosto na dach starego budynku. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać z bezsilności.
Łzy nie są oznaką słabości, lecz mówią o tym, że masz uczucia.
Może i tak jest, ale teraz czułam się słaba. Jeszcze nigdy tak długo nie płakałam,nawet po śmierci Kevina… To chore. Co się ze mną dzieje do cholery?
Zakochałaś się, powiedział mój wewnętrzny głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz