ROZDZIAŁ 14

Po wizycie w szpitalu wróciliśmy do domu, gdzie już czekała na nas a raczej na mnie psycholog, że też ona nie da mi spokoju. Wywróciłam oczami na jej widok.
- Dobry. – mruknęłam pod nosem.
- Witaj Ever. Pokażesz mi swoje rysunki? – powiedziała już na wstępie.
Westchnęłam i skinęłam głową. Justin zmarszczył zdziwiony czoło. Pobiegłam na górę i chwyciłam do ręki mój blok rysunkowy po czym wróciłam do salonu i podałam jej moje rysunki.
Otworzyła blok i zaczęła uważnie oglądać każdy obrazek. Justin natomiast zaglądał jej przez ramię. Kiedy psycholog natrafiła na portret śpiącego bruneta, szybko zamknęłam blok i wyrwałam jej z ręki. Bieber spojrzał na mnie znacząco poruszając brwiami. Czułam jak fala gorąca uderza moje ciało.
- Uhm.. ja.. hm… to tyle. – wymamrotałam pod nosem.
- Dobrze. Coraz lepiej ci idzie. – powiedziała łagodnie kobieta. Nie wiem jakim cudem, ale biło od niej spokojem. – Widzę, że twój stan się nieco polepsza. – tutaj spojrzała w stronę Justina. – Rysuj dalej, a jeśli nadal tak pójdzie to zobaczymy się dopiero w szkole. Kiedy wracasz ?
- Za dwa tygodnie. – podniosłam lekko głowę spoglądając na kobietę.
- Rozumiem. Więc… do zobaczenia Ever. – podała mi dłoń, a ja ją uścisnęłam po czym odprowadziłam do drzwi.
Kiedy psycholog już wyszła, szybko wróciłam do swojego pokoju. Schowałam szkicownik pod poduszkę i odetchnęłam. Zrobiło mi się niedobrze. Nie byłam w stanie się podnieść i zwymiotowałam prosto na podłogę. Jęknęłam i ponownie wyrzuciłam cały obiad z siebie.
Justin dość szybko zjawił się z miską oraz mopem. On nie przestaje mnie zadziwiać. Kiedy już przestałam mieć nudności, chłopak wszystko posprzątał. Było mi strasznie głupio. On sprzątał moje rzygi a ja tylko gapiłam się na niego. Zażenowanie i wstyd. Oto co czułam. To było straszne.
Następnego dnia kiedy Justin poszedł do szkoły ja zastałam na dole w kuchni jego ojca. Jadł właśnie śniadanie. Niepewnie przekroczyłam próg pomieszczenia.
- Dzień dobry. – przywitałam się.
- Cześć Ever, jak leci? – zapytał lekko Jeremy.
- W porządku. Choroba powoli mi przechodzi, chociaż czasami jeszcze wymiotuję i lekko kręci mi się w głowie. – kiwnęłam głową.
- Zrobić ci śniadanie? – zaproponował.
- Nie, nie ja sama sobie zrobię. – powiedziałam.
Jeszcze tego by brakowało, aby wszyscy w tym domu robili wszystko za mną. Ja przecież nie jestem inwalidą. Wyjęłam miskę i nasypałam do niej płatków. Trochę to było niezręczne, ponieważ ciągle czułam na sobie spojrzenie pana Biebera.
- Wiesz… przypominasz mi kogoś. – powiedział w końcu.
- Tak? – uniosłam jedną brew do góry. Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. – A kogo?
- Ją. – powiedział mężczyzna. Wyjął z kieszeni spodni pomięte zdjęcie i podał mi je.
Spojrzałam na nie. Na zdjęciu była młoda dziewczyna. Wyglądała naprawdę rewelacyjnie. Posiadała piękne długie kasztanowe włosy oraz duże łanie oczy koloru piwnego. Delikatne rysy twarzy symbolizowały delikatność. Jej cera była blada, niczym porcelana. Wyglądała tak krucho, jakby lada chwila miała się rozpaść na kawałeczki.
Nie rozumiem ojca Justina. Ja byłam kompletnym przeciwieństwem tej dziewczyny. Nie wyglądałam na kruchą, ani tym bardziej na delikatną. Moje rysy twarzy był bardzo ostre. Ja ubierałam się w ciuchy mojego zmarłego już brata, a ona była ubrana w zwiewną, bardzo dziewczęcą sukienkę.
- Kim jest ta dziewczyna?
Jeremy nie odpowiedział. Wziął mi zdjęcie sprzed nosa i schował je do kieszeni spodni. Odłożył talerz do zlewu.
- Ja już muszę iść do pracy. Do widzenia. – powiedział i szybko wyszedł z domu trzaskając mocno drzwiami.
Wtem zadzwonił telefon. Byłam przekonana, że to Justin dlatego szybko podbiegłam do komórki, aby się nie denerwował, ale gdy spojrzałam na wyświetlacz pisało „Tata”. Uśmiech sam nasunął mi się na twarz.
- Cześć tatku. – powiedziałam radośnie.
- Cześć córcia, jak się trzymasz? – zapytał a w jego głosie wyczułam stres.
- W porządku. W tym tygodniu tylko raz wymiotowałam .
- Jestem z ciebie taki dumny! – roześmiał się.
- Tato co się stało? – zapytałam z troską w głosie. Wyczułam, że coś jest nie tak.
- Nic, nic. – powiedział szybko. – Czemu pytasz?
- Masz taki dziwny głos… - powiedziałam zagryzając wargę. – Tato wiesz, że mnie nie oszukasz. Co się stało? – powtórzyłam pytanie.
- Nic się nie stało. Po prostu… strasznie się stresuję tą sprawą Willa Smitha. To bardzo ważna i znana osobistość i nie chcę tego schrzanić. Na razie kombinuję jak go wybronić, ale to bardzo skomplikowana sprawa. – westchnął. – Dziękuję, że mogłem komuś to powiedzieć, bo ja tutaj kompletnie oszaleję! Sami ważniacy chodzą po tych ulicach.
Roześmiałam się. Dla innych ludzi, którzy nie znają mojego taty, on również może wyglądać na ważniaka w garniturze, którego obchodzą jedynie pieniądze i praca, ale nie dla mnie. Pod tym wdziankiem mój ojciec był wyluzowany jak mało kto. Pamiętam jak w dzieciństwie razem chodziliśmy do Big Burgera i zamawialiśmy strasznie dużo jedzenia. Tata wtedy był po pracy w marynarce i tym wszystkim. Ludzie spoglądali na nas niektórzy z pogardą, inni ze zdziwieniem a jeszcze inni z rozbawieniem. Obżeraliśmy się wszystkim co popadło, potem ja wskakiwałam na ramiona taty i szliśmy do parku. Potem leżeliśmy na trawie i patrzyliśmy w niebo. Odgadywaliśmy kształty chmur, każde z nas widziało w nich co innego.
Na samo to wspomnienie uśmiechnęłam się szeroko.
- Ever… Ever… jesteś tam jeszcze?
- Oczywiście że tak. – powiedziałam. – Wspominałam sobie tylko nasze wypady do Big Burgera. – tata roześmiał się.
- Oj tak, pamiętam to. Dobrze słońce, a jak tam cię traktuje Justin? Mam nadzieję, że dobrze bo inaczej jak przyjadę to chłopak się nie pozbiera…
- Tato.. spokojnie. Justin jest…. Strasznie, ale to strasznie opiekuńczy. Dzisiaj ledwo wygnałam go do szkoły. – powiedziałam.
- JESTEŚ SAMA W DOMU?!
- Tato uspokój się nic mi nie będzie! Justin dzwoni co godzinę aby sprawdzić mój ehm… stan zdrowia. Wszystko pod kontrolą. – siliłam się na łagodny ton głosu.
- Ech… niech tak będzie. Słoneczko ja muszę już kończyć. – tata westchnął niechętnie.
- Okej, trzymaj się. I nie denerwuj, jesteś świetnym prawnikiem. Na pewno sobie poradzisz, wierzę w Ciebie. – dodałam mu otuchy.
- Dzięki skarbie, że tak we mnie wierzysz. Trzymaj się tam. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia. – po tych słowach rozłączyłam się i opadłam na kanapę.
Lekko zakręciło mi się w głowie. Przymknęłam oczy i starałam się oddychać głęboko i zrelaksować. Po kilku minutach wirowanie przeszło. Odetchnęłam z ulgą.
Wróciłam do pokoju. Wzięłam szkicownik i wyszłam na dach, gdzie była nasza pierwsza „randka” z Justinem. Westchnęłam na samo wspomnienie o jego oczach, zapachu i tej bliskości. Usiadłam na dachu i zaczęłam rysować. Moja ręka sama kreśliła łagodne linie, ja wpadłam tak jakby w trans. Dopiero po chwili zorientowałam się że rysuję twarz Justina. Nad tym szkicem pracowałam koło dwóch godzin. Za nim się zorientowałam wybiła czternasta godzina. Do domu wrócił Justin.
- Eveeeer! Gdzie jesteś ? – zawołał.
Szybko zbiegłam z dachu i cisnęłam szkicownik pod poduszkę w moim pokoju.
- W pokoju! – odkrzyknęłam. Usłyszałam skrzypienie schodów a później dźwięk otwieranych drzwi. – Jak tam w szkole? – zapytałam z lekkim uśmiechem na twarzy.
- W porządku. – wzruszył ramionami i usiadł na krawędzi mojego tymczasowego łóżka. – Babka od anglika dała mi nieźle popalić. – skrzywił się. – No i dawno się z kumplami nie widziałem… - urwał.
- To świetnie. – powiedziałam radośnie. – Pewnie się za tobą stęsknili.
- Taa… - mruknął pod nosem.
- Coś nie tak? – zapytałam spoglądając na niego uważnie.
- Nie nic. Jest okej, było naprawdę fajnie. – powiedział uśmiechając się. To maska. Wiedziałam, że za nią się coś kryje. Niestety byłam również świadoma tego, że brunet niczego mi nie powie. Bynajmniej nie teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz