Musiałam ze sto razy przekonywać Justina aby poszedł dzisiaj do szkoły. Uparty jak osioł nie chciał zostawiać mnie samą w domu. Bo „Jakby ci się coś stało, a mnie by nie było blisko ?!”. Na wspomnienie o tych słowach wywróciłam oczami.
- Ale jeśli… - znowu zaczynał swoją gadkę.
- Justin idź już! – prawie krzyknęłam.
Zagryzł wargę patrząc na mnie i wahając się jeszcze. Ruchem głowy pokazałam mu, żeby już poszedł, ale on jak wmurowany stał w miejscu. Podeszłam do niego i lekko popchnęłam ku drzwiom.
- Dobra, dobra. – burknął pod nosem. – Ale miej telefon zawsze przy sobie w razie czego.
- Tak, tak wiem. Mówiłeś mi to tysiąc razy. – westchnęłam. – Nie martw się nie okradnę Cię. – zażartowałam, ale brunet uśmiechnął się blado i niechętnie poszedł do szkoły.
Odetchnęłam. Nie chciałam, żeby Justin przeze mnie nie chodził do szkoły. On musiał się kształcić, jeśli chciał być lekarzem, ponieważ na razie był jego asystentem, ale żeby być kimś więcej musi pójść na studia i dobrze się uczyć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby Justin przeze mnie zawalił szkołę.
Z nudów położyłam się na kanapie. Włączyłam telewizor. Wiadomości, film dokumentalny, MTV. Zatrzymałam się na tym ostatnim. Akurat leciał program „Moje super słodkie urodziny”. Jakaś dziewczyna prawie płakała, ponieważ czuła się zmęczona na swojej imprezie, buty ją cisnęły i w ogóle. Później piszczała ze szczęścia kiedy dostała różowiutkie auto. Jakie te dziewczyny są puste i zaślepione kasą. Naprawdę żal mi takich ludzi.
Nie wiedzą co to szczęście. Nie wiedzą, że wystarczy uśmiech drugiej osoby, aby później cały twój dzień był wspaniały. Nie wiedzą, że na randkę nie muszą iść do jakiejś drogiej restauracji. Wystarczy jedynie park, albo tania kawiarnia. A ja? Jestem bogata, mam nadzianych rodziców, a mimo to nauczyłam się tych wszystkich rzeczy, dzięki Justinowi. Jego troska o mnie, daje mi poczucie wartości, że jest ktoś jeszcze na tym świecie, komu na mnie zależy. I nie mówię tu o tacie, bo jemu również zależy, ale zupełnie on był zupełnie obcą, niezwiązaną ze mną więzami krwi osoba.
Z nudów zerknęłam jeszcze raz na kartkę papieru, na której zapisana była piosenka Justina. Jeszcze raz ją przeczytałam i poczułam ukłucie w okolicach serca. Westchnęłam. Postanowiłam iść do łazienki. Nalałam do niej ciepłej wody i wróciłam do swojego pokoju. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę na brzegu szafki po czym wskoczyłam z nią do wanny.
Zaczęłam czytać. Świat tej książki wciągnął mnie tak bardzo, że zapomniałam o wszystkim co mnie otaczało. Żyłam życiem bohaterki. Nie wiedziałam ile czasu upłynęło. Doszłam akurat do momentu w którym dziewczyna miała wyznać chłopakowi co do niego czuje, kiedy usłyszałam jak głośno huknęły drzwi wejściowe. Podskoczyłam tak gwałtownie, że uderzyłam się w wannę. Syknęłam z bólu i złapałam się za obolałe miejsce. Usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Spróbowałam zignorować ból i chwyciłam za ręcznik. Owinęłam się nim i otworzyłam drzwi, aby wyjść, lecz w tym samym czasie zderzyłam się z kimś.
- Boże… nic ci nie jest. – to oczywiście był Justin który natychmiast mnie mocno przytulił. Tak, że aż mi tchu zabrakło. – Ever tak mnie przestraszyłaś. Dzwoniłem chyba dziesięć razy!
- Przepraszam. – burknęłam pod nosem zawstydzona i odsunęłam się od chłopaka.
- Dlaczego nie odbierałaś? – zapytał po czym zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, po czym uśmiechnął się i z rozbawieniem na twarzy uniósł pytająco brwi.
- Sam sobie odpowiedz. – spuściłam wzrok i zaczęłam miąć koniuszek ręcznika. Wciąż czułam na sobie spojrzenie chłopaka, które prześwietlało mnie niczym promienie Roentgena.
- Fajnie było? – zapytał z głupim uśmieszkiem na twarzy. Trzepnęłam go ręką w ramię po czym wyminęłam i wróciłam do łazienki.
Przebrałam się w zwykłe ciuchy i zeszłam na dół. Justin leżał na kanapie przed telewizorem oglądając tak jak ja wcześniej MTV. Teraz leciało „Co na to tato?”.
- Wybierz Brandona głupia. – usłyszałam mruczenie Biebera pod nosem.
Chwilę stałam za kanapą patrząc jak dziewczyna waha się między wspomnianym wcześniej przez bruneta Brandonem a Jackiem. Zmarszczyłam czoło. Brandon wyglądał na typowego Bad boya, natomiast ten drugi miał olśniewający uśmiech.
- Stawiam na Jacka. – powiedziałam na głos a Justin wzdrygnął się. Podniósł głowę napotykając mój wzrok. Wyciągnął przed siebie dłoń.
- Zakład? – zapytał, a ja uścisnęłam jego dłoń.
- Oczywiście. A co dostanę w zamian za wygraną? – uniosłam pytająco brew.
- Hmm… nie wiem, a co proponujesz?
- Masaż stóp. – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu a Justin prychnął.
- A ja chce masaż plecków. – powiedział chłopak. – Kochanie przygotuj się na moje zwycięstwo i zacznij rozciągać ręce. – powiedział żartobliwie.
- Jasne, jasne. Zobaczymy. – prychnęłam pod nosem. – Suń dupsko bo chcę usiąść.
Brunet niechętnie podniósł się i zrobił mi trochę miejsca. Usiadłam obok niego i w duchu modliłam się, żeby dziewczyna wybrała Jacka. Zacisnęłam mocno kciuki.
- Wybieram… JACKA!
- TAAAAAK ! – pisnęłam i podniosłam się gwałtownie z kanapy, ale to był błąd, ponieważ zakręciło mi się lekko w głowie, ale na szczęściu udało mi się ukryć to przed Justinem. – Mówiłam, mówiłam! – skakałam podekscytowana swoim zwycięstwem.
- No i co z tego. – wymamrotał zrezygnowany Bieber. Widać było, że jego męska duma została urażona.
- To teraz padaj na kolana i masuj mi stopy. – uśmiechnęłam się do niego z triumfem na twarzy. Justin prychnął ale posłusznie uklęknął, a ja usiadłam z powrotem na kanapie.
Wyciągnęłam przed siebie nogi a kiedy Justin delikatnie zaczął mi masować stopy rozluźniłam się i przymknęłam oczy. Czułam się cudownie i byłam zrelaksowana jak nigdy. Niestety długo ten masaż nie potrwał. Kiedy chłopak skończył jęknęłam z rozczarowania, że tak krótko to trwało.
- Jeszczee… - zajęczałam.
- Nie ma tak dobrze. – Justin posłał mi rozbawiony uśmieszek.
- Zaraz … zaraz. – spojrzałam na zegarek. Wybiła jedenasta. – Co ty tu robisz tak wcześnie?! – Justin spojrzał na mnie zdziwiony tym pytaniem.- URWAŁEŚ SIĘ Z LEKCJI?!
- Nie odbierałaś telefonu, więc co miałem zrobić?! – również krzyknął.
- To nie powód, żeby się zrywać z lekcji!
- A właśnie, że tak!
- Dobra, już przestańmy się kłócić! – westchnęłam i podniosłam ręce w geście obronnym.
- Okej. Too.. może byś chciała dzisiaj odwiedzić Johna? – zapytał, a w jego głosie dostrzegłam skruchę. Skinęłam twierdząco głową.
Tak jak powiedział Justin pojechaliśmy do szpitala po obiedzie i rozmowie z moim tatą przez telefon. Przyjedzie on dopiero za dwa tygodnie, akurat wtedy kiedy będę wracała do swojego domu od Justina.
Po drodze w korytarzu szpitalnym często zatrzymywaliśmy się, ponieważ każdy miał jakąś sprawę do Justina. Była również Sharon która mocno go uściskała z „tęsknoty”. W końcu dotarliśmy do Sali, gdzie była położona Elaise.
Niepewnie uchyliłam drzwi. Ujrzałam tam siedzącego Johna oraz kobietę, która… która miała otwarte oczy! Obudziła się! Spoglądała z czułością na mężczyznę, a on całował wierzch jej dłoni. Do oczu napłynęły mi łzy. To był naprawdę piękny widok. Historia Johna przedstawiała prawdziwą miłość, która mimo tylu trudności zwyciężyła, przetrwała tyle lat. Bo nie ważne czy masz wtedy szesnaście, trzydzieści, czy sześćdziesiąt lat. Każdy wiek jest dobry, aby móc kochać.
Justin położył ręce na moich ramionach, żebym się uspokoiła. John odwrócił się i z uśmiechem na ustach spojrzał na nas. Dostrzegłam w jego oczach tańczące iskierki szczęścia. Teraz nie wyglądał wcale na starca, ale na młodego kochającego całym swoim sercem kobietę, młodzieńca.
- Ever… Elaise chciałaby z tobą porozmawiać. – powiedział John.
Zaskoczona spojrzałam to na niego, to na kobietę. Dlaczego Elaise chciałaby ze mną rozmawiać? Przeraziłam się, ale widząc moją minę staruszek roześmiał się i wstał z miejsca ustępując mi. Po czym wziął Justina pod boki i razem wyszli na zewnątrz. Niepewnie usiadłam na stołku, na którym wcześniej siedział John.
- No więc… - zaczęłam nieśmiało.
- Przypominasz mnie, kiedy byłam młoda. – kobieta przyglądała mi się uważnie.
- Nie rozumiem. – potrząsnęłam głową.
- Ja też kiedyś myślałam, że Johnowi na mnie nie zależało, że traktował mnie zwyczajnie jak przyjaciółkę. – westchnęła. – Potem zachowywał się tak, żebym go znienawidziła, ale tylko dlatego, że tak mu zależało abym była szczęśliwa. Uważał, że on przynosi mi pecha. – prychnęła. – Teraz już znasz logikę mężczyzn, więc wiesz o co mi chodzi?
- Eee… nie, nie wiem. – przyznałam się a kobieta posłała mi ciepły uśmiech.
- Kiedy byłam w śpiączce często przychodził do mnie Justin. – ta informacja tak mnie zaskoczyła, że wytrzeszczyłam szeroko oczy. – Opowiadał mi o pewnej dziewczynie, w której się zakochał, ale wie, że nie może z nią być. Wiesz… on chyba nie wiedział, że ja go słyszę. Było mu wygodnie mówić do kobiety w śpiączce niż do samego siebie.
- Ja… skąd pani wie, że to o mnie chodzi? – zająknęłam się.
- Bo widzę jak na Ciebie patrzy. – powiedziała tak jak kiedyś John.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz