PROLOG

Tego dnia była niedziela. Wiał chłodny wiatr a na zewnątrz nie było żadnego żywego ducha, tylko ja. Siedziałam na krawężniku a słone łzy spływały mi po policzku jak strumień rzeki. Ktoś przechodzący obok pomyślałby, że jestem bezdomna albo wariatką i wcale bym mu się nie zdziwiła, bo rzeczywiście wyglądałam koszmarnie, ale nikogo nie było.
            Tej nocy straciłam mojego brata w wypadku samochodowym. To było straszne widzieć jak on leży w szpitalu podłączony do różnych urządzeń, cały blady, posiniaczony i miejscami zakrwawiony. Uśmiechał się do mnie resztkami sił, kiedy ja zaciskałam pięści by nie ryczeć jak ta lala.Na jego czole widać było kropelki potu, a gdy próbował wydusić jakieś ostatnie słowa, słychać było jedynie warkot dobiegający z ust mojego brata.
                Spojrzał na mnie i widziałam w jego oczach pożegnanie, a po chwili urządzenie pokazujące pracę serca wydało z siebie głośny pisk i pokazało podłużną linię, stwierdzając zgon.
- Kevin! Kevin błagam obudź się! Kevin! – krzyczałam potrząsając nim, ale nie dawał znaku życia. Czyjeś ręce chwyciły mnie w żelazny uścisk i wyprowadziły na zewnątrz. Nie widziałam kto to, ale gdy już usiadłam widziałam przez łzy czyjąś sylwetkę.
- On nie wróci, przecież wiesz. – wyszeptał, a był to głos z pewnością męski – Tam będzie mu lepiej.
- Nieprawda! – podniosłam głos szarpiąc się z tajemniczym osobnikiem, ale to nic nie dało, ponieważ on mnie przytulił. Nie wiem kim jest, to teraz nie istotne. Potrzebowałam się wypłakać w czyjeś ramiona a jego ramiona były doskonałe. Czułam typowo męski zapach perfum zmieszany z zapachem krwi.
Gdy już się uspokoiłam zauważyłam, że jego już nie ma. Podniosłam głowę i przetarłam załzawione oczy w poszukiwaniu chłopaka, ale nigdzie go nie było.
Teraz byłam sama. Rodzice są rozwiedzeni, ja mieszkam z mamą i jej nowym mężczyzną za którym niezbyt przepadam. Owszem jest miły i w ogóle, ale nigdy nie zastąpi mi mojego prawdziwego ojca i nawet niech nie próbuje, bo mu się nie uda to. Wszyscy siedzieli w domu, tylko nie ja.
Całą noc przesiedziałam na krawężniku, tylko czasami jechało jakieś auto ale mnie nie zauważało, może to i dobrze. Było mi naprawdę zimno, cała drżałam wyglądało to jakbym miała drgawki, ale nie chciałam wracać do domu. Jutro szkoła, naprawdę nie wiem co będzie, ale założę się że wiadomość o moim bracie rozniosła się po całym mieście.
Dopiero gdy słońce wschodziło powoli ruszyłam do domu. Gdy do niego doszłam na palcach po cichu wkradłam się do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i gapiłam się w kalendarz – 10 marzec.  Obok kalendarza było zdjęcie moje i Kevina. Coś niewidzialnego ścisnęło moje gardło. Szybko odwróciłam wzrok po czym westchnęłam opadając na łóżko. Nie dam rady, nie potrafię, nie mogę.

1 komentarz: